przez SaladinAI » Cz mar 06, 14 21:04
Banalność zła
Banalność zła rozumiem przez jego pospolitość, normalność bestialskiego cierpienia której nie da się na powrót zakodować w wyobrażeniach o ucieleśnionych potworach. Tak zresztą opisywała nazistowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna Hannah Arendt, jak kogoś zwyczajnego, nie odróżniającego się od tła. Eichmann to człowiek jak każdy z nas. Określenie z powodzeniem można zastosować do charakterystyki antagonisty Niko w GTA IV, którym jest Dimitri Rascalov. Czym wyróżnia się ów szczurkowaty z aparycji gangster? Zupełnie niczym. Jest przeciętym obywatelem miasta, który nie przetrwałby w nim ani minuty, gdyby nie silne wsparcie przestępczego środowiska. Ale na samym początku gra buduje obraz wroga pod postacią Mikhaila Faustina - silniejszej strony rosyjskiej pary. Faustin, ciągle na prochach wydający rozkazy z paranoicznych pobudek, jest na tyle nieprzewidywalny, że musi zginąć. Przewrót polega na tym, że stroną zdradzającą jest w gruncie rzeczy podporządkowując się każdej władzy Rascalov. Nie ma on wystarczającej siły żeby nadawać reguły grze, regulować jej rytm, więc wybiera najprostsze wyjście polegające na dostosowaniu się do panujących zasad - gdyby był nazistą powiedzielibyśmy, że wypełniał tylko rozkazy. Zło wyrasta więc nie z brutalnej siły ale właśnie z słabości i w tym sensie jest czymś pospolitym, nie wyłamującym się ponad przeciętność.
Na takie moralne zagadnienia nie ma już miejsca w GTA V. Zło już nie istnieje, ani tym bardziej dobro. Sposoby wartościowania uległy zatarciu a ich miejsce zajęła czysta biologia. Tym co napędza zarówno bohaterów jak też mieszkańców miasta wcale nie jest pieniądz lecz odurzenie i potrzeba wyrwania się z bezkrwistej codzienności. To wytwarza konieczność generowania ciągłego strumienia bodźców. Słowem, które opisuje mentalny stan metropolii jest uzależnienie: od adrenaliny, leków, narkotyków, seksu, sławy i wizerunku a także zniszczenia. Wszystkiego co pozwala przetrwać nudny rytm dnia. Tylko tak da się wytłumaczyć motywację Michaela powracającego do przestępczego trybu życia. Z pewnością widać to kiedy zblazowany emeryt odżywa po zrzuceniu z klifu domu żony meksykańskiego biznesmena. Jest tak podekscytowany, że postanawia zerwać z zastałą rzeczywistością, której wspólnym mianownikiem dla klasy średniej kraju najczęściej okazywała się wizyty u psychoterapeuty.
Jeżeli czegoś tu brakuje to na pewno głębszego sensu, który by organizował egzystencję jednostki. Dla Niko to była zemsta. Michael, Trevor czy nawet Franklin to tylko machiny zasilane dopaminą. Skąd ta niechęć do próby odnajdywania większego znaczenia i celowości w własnym życiu? Odpowiedzią jest kapitalizm. W bezosobowym systemie cyrkulacji kapitału, wymiana towaru jest celem samym w sobie. Przedmiotem wymiany są ludzie lub ich redukcja do autopromocji, regulacji wizerunku będącej formą sprzedaży. Uzależnienie od rzeczy oznacza także uprzedmiotowienie stosunków między podmiotami. W końcu ludzie odnoszą się do siebie jak do towarów, obiektów pożądania, czegoś tymczasowego. W kapitalizmie to człowiek staje się produktem. Jako globalna maszyneria zajmuje miejsce religii. Przekracza granie i jest tym samym uniwersalna. Ale uniwersalność zakłada również powszechność funkcjonując ponad barierami kulturowej komunikacji. Kapitalizm nie wytwarza sensu i żadnych konkretnych symbolicznych znaczeń, siłą rzeczy manifestuje się jako bezideowa siła poza partykularną idiosynkrazją jednostki - działa poza i ponad światopoglądami jednocześnie je neutralizując. W ten sposób żadne wartościowanie nie zachodzi ponieważ nie jest możliwy żaden odgórny sens, poza obiektywnym porządkiem pieniądza, który nie zakłada żadnej ideologii ani aksjologicznych toposów. Stąd prosta droga do uprzedmiotowienia człowieka pozbawiając go indywidualnej esencji, jakiegokolwiek celu, pozostawiając przemoc jako formę rozrywki uśpionego tłumu.
To swego rodzaju błędne kolo: roboty tworzące inne roboty