przez Tidus93x » N lis 23, 14 23:53
Przyznaję. Długo się zbierałem, żeby coś napisać. Pod koniec lipca ukończyłem Mass Effect 2. Na początku września skończyłem Mass Effect 3. Chyba czas najwyższy na przemyślenia z tego, zaznaczam, drugiego podejścia.
Od razu lojalnie ostrzegam – W TEKŚCIE ZNAJDĄ SIĘ SPOILERY – kto nie grał niech omija szerokim łukiem. Resztę zapraszam do lektury.
Najpierw słówko o technicznej stronie tych gier. Krótko, w punktach:
1) MUZYKA Z JEDYNKI WYMIATA
2) Skok graficzny z 1 na 2 robi wrażenie
3) DLCki w 2ce spoko, szczególnie Overlord i misja lojalnościowa Kasumi, nie mówiąc o Shadow Brokerze (Liara! <3)
4) DLCkie w 3ce jeszcze lepsze, Javik mega ciekawa postać, zupełnie nie tak wyobrażałem sobie Prothean; Leviathan dał lepszy wgląd w Ghost Child, Omega i Aria pozamiatały, a Citadel to absolutne LOVE FOREVER, fan service i przecudowna misja. Wrex ftw.
Zanim zaczniemy o moich fabularnych poczynaniach, krótki reminder jak losy Komandora Bartosza Sheparda potoczyły się za pierwszym razem. Po pierwsze, zaczęły się od dwójki. Po drugie, bez DLC. Po trzecie wszyscy przeżyli Suicide Mission, ale Miranda nie była lojalna, gdyż nie miałem wystarczająco paragona, żeby rozwiązać jej konflikt z Jack. Niemniej nikt nie kipnął. Legion i Grunt oczywiście aktywowani. Po czwarte, w dwójce romansowałem z Tali, w 3ce z Liarą. Po piąte, w trójce ostateczną decyzją jest Synteza. Głównie dlatego, że wydawała mi się wtedy najsłuszniejszym rozwiązaniem, nie chciałem uśmiercać gethów i EDI. Chciałem pokoju dla wszystkich istnień.
Losy nowego Komandora Bartosza Sheparda zaczęły się prawidłowo od jedynki i były nastawione na Paragon only. Wszystkie decyzje podejmowałem tak, aby być jak najlepszym człowiekiem. Uratowałem Rachni Queen. Uratowałem Asari pod kontrolą Thoriana. Nie zabiłem Wrexa. Ocaliłem Ashley, zamiast Kaidana (moje miękkie serce, nie mogłem pozwolić kobiecie zginąć, przez co cierpiałem całą trylogię, bo wybitnie jej nie lubię – jest rasistką i cholernie wkurzająca). W dwójeczce wszyscy byli lojalni i wszyscy przeżyli Suicide Mission. Do tego poznałem Zaeeda i Kasumi. Overlord zrobił na mnie dobre wrażenie, choć dopiero co oglądałem Outlast, gdzie był podobny motyw. W trójeczce nadal trzymałem się drogą Paragona, wyleczyłem Genofage, zawiązałem pokój między Gethami a Quarianami. Poznałem Javika. Wyruszyłem na Ziemię z pełną gotowością. Po tym wszystkim co przeżyłem w tej części, po tych teoriach spiskowych w postaci Indoctrination Theory, i tak wybrałem Syntezę. Dlaczego? Spróbuję to wyjaśnić.
Po pierwsze, nie wierzę w teorię Indoktrynacji. Za wiele argumentów nie ma sensu, nie sądzę żeby Bioware było stać na taki numer, poza tym to jest takie na siłę doszukiwanie się drugiego dna, byleby utrzymać ME3 na zrujnowanym piedestale.
Po drugie, rzućmy okiem na pozostałe opcje. Kontrola nie wchodzi w grę, bo to jest dokładnie to, czego chciał Illusive, a poza tym nie doprowadziłoby to do niczego nowego. Zniszczenie – cóż, oznacza ono nie tylko absolutną anihilację Żniwiarzy, ale i Gethów, EDI, wszystkich syntetyków. Nie po to tworzyłem świat pokoju, ratowałem Gethy, pchałem Jokera ku EDI, żeby to wszystko zaprzepaścić. Synteza wydaje się jedynym rozwiązaniem, które może zapewnić pokój i szczęście wszystkim istotom w galaktyce. Jest to oczywiście mit, jakieś konflikty na pewno narosną, ale sprawę organicy vs syntetycy mamy z głowy. Tak jak Javik powiedział, syntetycy nie rozumują tak jak my, nie rozumieją śmiertelności. Przy Syntezie nie będzie już tego podziału. Tak jak mówi EDI – ona żyje i nie jest już sama.
Oczywiście krytycy sypią, że Synteza to zmuszenie istot bez ich woli do przejścia przemiany, której wielu nie chce. I właśnie na tym polega ewolucja. Nikt się nie prosił, żebyśmy z małp przerodzili się w homo sapiens. To po prostu następny krok w ewolucji. My, jako komandor Shepard, dostajemy do decyzji losy całego wszechświata. My prowadzimy istoty ku nowej przyszłości. Podajemy nowe rozwiązanie, gdyż stare, używane przez Inteligencję, było już nieadekwatne. Taka jest przyszłość. Dlatego synteza.
Niektórzy też piszą, że w Zniszczeniu Shepard przeżył i że to jest najlepsze rozwiązanie. Naprawdę? Życie Sheparda vs życia Gethów, EDI? Mój Shepard był gotowy do takiego poświęcenia. Wiedział, na co się pisze – że prawdopodobnie nie wróci z tej misji. W ostatniej chwili odwołał Liarę i Garrusa, a sam ruszył dalej. Nie uległ Illusive Manowi. Udowodnił, że jest wyjątkowym człowiekiem, wyjątkową istotą. Że jego dotychczasowe decyzje nie były przypadkiem.
Komandor Bartosz Shepard był bohaterem. A teraz, dzięki niemu, na świecie nastał pokój. Istoty żywe i maszyny współpracują, by odbudować zniszczoną, strawioną wojną galaktykę.
Po mojej wyprawie w głąb świata Mass Effect zostają mi wspomnienia, moja własna interpretacja tego wszystkiego, co zaszło, mój unikalny Shepard. I zdjęcie – zrobione swego czasu w apartamencie Andersona na Cytadeli. Gdzie wszyscy mogliśmy być razem, zanim nastąpił koniec.
Czy czuję niedosyt? Tak. Mimo wszystko nadal za mało gra dała mi odczuć konsekwencje moich wyborów. Dlatego błogosławię moją wyobraźnię, która dopowiedziała wszystko to, czego mi zabrakło.
Z przyjemnością więc wrócę do uniwersum przy ME4. Historia Sheparda została zamknięta, ale jak wiele innych czeka na swoją kolej…
![Obrazek](http://oi45.tinypic.com/aufjtl.jpg)