Final Fantasy X: ZestawPamiętam jak pierwszy raz miałem styczność z jRPG. Były to piękne lata pierwszego Playstation. Kuzyn wrócił z giełdy ze świeżo wypaloną płytką (piractwo kwitło na potęgę) mówiąc, że to jakaś super gra. Na płycie flamastrem koślawo napisane było: Final Fantasy VII. Po włożeniu płyty do napędu oniemieliśmy z zachwytu nad sekwencją otwierającą. Gdy już mieliśmy zacząć kolejną epicką przygodę zobaczyliśmy jak ta gra wygląda, jaki jest system walki i daliśmy sobie spokój. Brzydko i jakieś tury, śmieszne postaci z dziwnymi głowami. Od tamtej pory szerokim łukiem omijałem wszystkie jRPGi. Kilka lat wstecz jednak pomyślałem, że wypadało by jednak zaliczyć klasyczne tytuły z serii FF no i tak sobie pogrywam w nie od czasu do czasu. Ostatnio wpadła mi ręce dylogia Final Fantasy X. Po jej skończeniu znów przypomniałem sobie czemu tak bardzo nienawidziłem japońskich RPGów.
Postaram się ten tekst utrzymać w konwencji zestawienia tych dwóch gier ze sobą na tych samych płaszczyznach: fabuła, postacie i mechanika. Jedziemy!
FABUŁA
FFX: Historia przedstawiona w pierwszej części zestawu to typowe ratowanie świata. Wcielamy się w postać Tidusa, który zostaje, przez pewne wydarzenia, przeniesiony do innego świata. Tam dołącza do grupy strażników towarzyszących niejakiej Yunie w jej przygodzie, której celem jest zniszczenie istoty co to nawiedza tę krainę co dekadę. Generalnie nie ma nic nowego czego by wcześniej w grach z serii nie było. Patos, podniosłe przemowy motywacyjne i przewidywalność. Minus.
FFX-2: Jako trio składające się z dwóch bohaterek znanych z części pierwszej i nowej zupełnie postaci mamy za zadanie poszukiwanie artefaktów, które przybliżą nam historię starego świata. Zupełnie inne podejście do historii, zero patosu, zero podniosłych przemów motywacyjnych. Można powiedzieć, że totalna zabawa i beztroska. Oczywiście w późniejszej części gry dowiadujemy się, że trzeba uratować świat, ale nadal jest to utrzymane w konwencji dalece odbiegającej od ciężkiego klimatu części pierwszej. Brawo dla twórców, wreszcie ktoś pomyślał by wyjąć kija z dupy. Plus.
Historie tych dwóch części są ściśle ze sobą powiązane także nie chcąc spoilerować napiszę tylko, że warto zagrać w obie.
POSTACIE
FFX: Każdy z nas miał w szkole lub klasie takiego przygłupa, który każdemu działał na nerwy. Taki własnie jest Tidus, ale nie tylko on. Do tego składu dochodzi jeszcze Waka oraz Yuna, te postacie zdecydowanie są najbardziej irytujące w całej grze. Jedynie Lulu i Auron są napisane całkiem dobrze, mało się odzywają, ale jak już to klękajcie narody. Rikku jest postacią neutralną, ani nie wkurza, ani nie sprawia wrażenia głupkowatej. Nie da się też nic dobrego powiedzieć o VA, posłuchajcie sobie na yutubcu wypowiedzi niejakiego Seymoura to zrozumiecie o co chodzi. Minus.
FFX-2: Redukcja postaci głównych z 7 do 3 wyszła tej grze tylko na dobre. Powraca Yuna (już bez kija w tyłku) i Rikku, a skład uzupełnia Paine. Wszystkie postacie (prócz jednej) z części pierwszej powracają jako NPCe i są zupełnie inne. Nawet nasz wieśniak Waka nie jest takim imbecylem i nie denerwuje tak bardzo. VA jest nagrany o wiele lepiej. Dostajemy także ekipę Leblanc, która przejawia się przez całą grę, i jest głupkowatym odpowiednikiem bandy Drombo z Yattamana. Są irytujący, ale nie tak bardzo jak super trio z części pierwszej. Plus.
Nie mogę złego słowa powiedzieć o postaciach pojawiających się w kontynuacji, nawet tych, o których wiemy z pozoru, że są tymi, którymi są
MECHANIKA
FFX: Jeśli grałeś w którąś część z serii FF to doskonale wiesz o co chodzi. Dziesiąta gra z serii, w której walka ogranicza się do wyboru odpowiedniej komendy. Nie zrozumcie mnie źle, ta mechanika nie ma w sobie nic złego, ale po tylu latach jej eksploatowania, mogliby coś zmienić. Trochę o rozwoju postaci, bo do tego podeszli trochę inaczej niż dotychczas. Zamiast zwykłego levelowania dostaliśmy drzewko umiejętności zwane Sphere Grid. Zdobywając doświadczenie zdobywamy punty AP. Punkty te pozwalają nam się po drzewku poruszać, drzewko wspólne dla każdej postaci, ale każda postać zaczyna w swoim rejonie tego drzewka. Do tego zdobywamy jeszcze odpowiednie sfery, których używamy na ww drzewku. Jest to skomplikowane na początku, ale szybko można się nauczyć nawigacji. Plusem jest to, że można pokierować rozwojem postaci jak się chce i stworzyć np tanka, który będzie prócz obrażeń fizycznych zadawał też magiczne. Do tego dochodzą summony, customizacja ekwipunku i blitzball. Ten ostatni to minigierka o grze w piłkę pod wodą (!). Na początku ciężka do opanowania, ale też można się szybko nauczyć odpowiednich taktyk i siać zniszczenie w szeregach drużyny przeciwnej. Plus
FFX-2: Zapomnijcie o tym co widzieliście do tej pory w serii. System walki, który został wprowadzony w dwójce był na tyle inny, że wielu graczy tę część hejtowało. System ten opiera się na tzw. Dresspheres. Ja będę używał słowa kiecka. Każda kiecka ma przypisane do siebie umiejętności aktywne i pasywne oraz podbicia atrybutów. Levelując postać, levelujemy tylko jej bazowe atrybuty, a levelując kieckę zdobywamy nowe umiejętności tylko dla danej kiecki. Do tego każda kiecka podbija nasze bazowe atrybuty. Do tego dochodzą Garment Gridy, czyli karty na których zazwyczaj są już jakieś specjalne umiejętność lub dopałki do atrybutów. Na kartach tych układamy w wolnych slotach nasze kiecki co umożliwia podczas walki przełączać się pomiędzy kieckami. Każde takie przełączenie odpala animacje rodem z Czarodziejki z Księżyca i niestety nie można tego pominąć. Generalnie system ten się sprawdza i daje dużo możliwości. Plus.
Pod względem mechaniki te dwie gry mają jeden wielki minus: losowe walki. Jest to tak irytujące, że po pewnym czasie z każdej potyczki uciekałem nie chcąc tracić czasu. Kuriozalne są pewne lokacje, gdzie losowe walki pojawiają się nawet co 2-3 sekundy. Krew człowieka zalewa. Ni No Kuni ten problem świetnie rozwiązało.
PODSUMOWANIE
FFX-2 zebrało więcej plusów, uważam też, że jest lepiej napisane, zagrane i ogólnie jest lepsze. Spędziłem z tymi grami ponad 70 godzin i mam dość jRPGów na kilka ładnych miesięcy. Jeszcze jedno. Kiedyś jeden z japońskich developerów powiedział, że gry zachodnie dla japońskiego gracza są zbyt skomplikowane. Ciekawe jak to odnosi się do tego, że jak chcesz przeczytać wszystkie tutoriale w FFX i FFX-2 to musisz z nimi spędzić prawie godzinę. Masochiści z KKW każdą graczom poznawać fajne historie przez żmudne i nudne walki pojawiające się co 2-3 sekundy. Super, normalnie super. Gry te mają bardzo dużo zawartości i sekretów, które odkryć można dopiero po wielogodzinnym grind feście.
PS. Jeszcze jedno mi się przypomniało. Gracze hejtowali strasznie FFXIII za liniowość, tymczasem jedynka dziesiątki jest jeszcze barziej liniowa niż trzynastka, za to dwójka dziesiątki jest otwarta od samego początku.
What is a man? A miserable little pile of secrets! But enough talk... Have at you!