Kolejna Zelda, tym razem Minish Cap.
Co ciekawe, grę zrobił Capcom na zlecenie Nintendo. Nie wiem, kto dokładnie to robił, ale widzę, że ktoś gdzieś jakoś miał potem wpływ na Okami
.
Pierwsze wrażenie nie było jakieś wybitne. Ot kolejna Zelda, tym razem z głównym motywem polegającym na zmniejszaniu Linka (hmm… Okami?), co pozwala na dotarcie w niedostępne wcześniej miejsca. Jest zameczek, jest miasteczko, no i jest Hyrule. No i grałem, jednak cały czas czegoś mi brakowało. Jakiejś nutki geniuszu, którą miało A Link Between Worlds. Ja wiem, że nie można stawiać obok siebie tych gier, bo dzieli je jakieś 8 lat i różnica w sprzęcie, ale jednak nie mogłem się długo wciągnąć.
Jednak po pierwszej świątyni ruszyło. Podobało mi się bieganie po mapie, łączenie kingstonów (taka zabawa w dopasowywanie kamieni-znajdziek, co odblokowuje różne miejscówki na mapie). Jakieś nowe przedmioty też się pojawiały. Sekrety, smaczki również można było zauważyć. Ale cały czas bez szału. Dungeonów też okazało się niewiele, mapa Hyrule niby dopasiona, jednak wydawała się ciasna i nie dawała mi poczucia przygody. Ja wiem, że to stara gra z handhelda, z GBA, ale jednak np takie miażdżone przez fanbojów Phantom Hourglass bardziej mi się podobało. Do ALBW nie ma startu, tamta gra to cudo.
Cóż ostatecznie nie powiem, żeby mi się nie podobało. Jednak kiedy mówiłem, że lubię PH wszyscy twierdzili, że mówię tak, bo nie grałem w Minish Cap, że ta gra była lepsza, żeby zagrać i wtedy porównać. No i zagrałem. Nie zachwyciła mnie, ale grało się bardzo przyjemnie, miejscami miałem problem, żeby przestać. Może zaczyna mnie też już męczyć Zeldowa formuła, ostatnio zaliczam po 2-3 odsłony tej serii na rok. Następne w kolejce A Link to the Past, a potem zostanie już tylko Twilight Princess i Majora’s Mask.
Na koniec update zeldowej listy:
Wind Waker = A Link Between Worlds > Phantom Hourglass >= Ocarina of Time > Skyward Sword > Minish Cap > Spirit Tracks