Ziomaletto Reviews

A właściwie to bardziej blogi ;) Jeden temat na użytkownika.

Moderatorzy: Operator, Wilczyca, GM

Ziomaletto Reviews

Postprzez Ziomaletto » N sty 31, 16 19:29

Skoro wszyscy mogą tu pisać blogi, to i ja się dołączę. Głównie to będą pojawiać się recenzje/pierwsze wrażenia po przesłuchaniu albumu lub ukończeniu jakieś gry. Czy będą też jakieś inne treści? Czas pokaże.

A tymczasem recenzja najnowszej płyty zespołu, który zreaktywował się w tamtym roku.

Obrazek

Disturbed - Immortalized

"Nie na taki Disturbed... nie czekałem?"

Disturbed po pięciu latach ciszy wrócił jak - sami zresztą mówili - Feniks z popiołów i to na dodatek z nowym albumem. Czego chcieć więcej? Hmmm... Może tego, by płyta była zajebista?

Ale po kolei. Disturbed to jedna z tych kapel, dzięki której odkryłem moje hobby - heavy metal. Właściwie do czasu zawieszenia działalności, ich dyskografia trzymała się bardzo dobrze. Niestety (chociaż teraz to raczej "dobrze", bo przynajmniej odeszliby w wielkim stylu), w 2011 roku kapela żegna się z fanami na pewien czas wydając kompilację, która zawiera utwory wcześniej nie publikowane (lub publikowane na specjalnych edycjach poprzednich albumów) i zawiesza działalność. Cztery lata czekania i mamy ich nowy album - "Immortalized". Czy było warto tyle czekać? Moim zdaniem nie.

Gdyby nie fakt, że zacząłem "jarać" się innymi zespołami - Slayer, Megadeth, Exodus, Overkill, Tankard, Anthrax, Godsmack, Judas Priest, Coma - to może bym też uległ hype'owi wobec powrotu zespołu. Gorzej, że pierwszy singiel (The Vengeful One) nie zrobił na mnie wrażenia. Okej, Disturbed może nigdy nie był specjalistą od szybiego grania, ale zmienia to faktu, że singiel był przeciętny. Kolejne single - w tym tytułowy kawałek - też nie zapowiadały czegoś epickiego. Postanowiłem jednak ponownie zapoznać się z dyskografią Disturbeda i tak przygotowany przesłuchałem album.

Trzy pierwsze utwory nie zapowiadają tragedii: "The Eye of the Storm" jest jedynie intrem do płyty, ale też nielicznym utworem, który ma gitarowe solo. "Immortalized" jako właściwy opener sprawuje się dobrze, choć szału nie ma. Szkoda też braku solówki. "The Vengeful One" wreszcie do mnie trafiło i co prawda, gitarzysta przespał swoją partię, ale mamy za to perkusyjne solo! Podwójna stopa w utworach Disturbed to niezwykła rzadkość i choćby za to cenię Wengrena - jak chce, to potrafi przywalić w gary. Przy "Open Your Eyes" już zacząłem mieć dość. Dość tej przeciętności. Kurde, taki utwór równie dobrze mogła by nagrać kapela, która wcześniej grała glam rock, ale teraz trochę jej wstyd i chce nagrać coś cięższego. O tym, że Dan Donegan znów przespał swoje partie, nawet nie będę wspominał. I co się kuźwa dzieje z basem? Na poprzednich płytach było go sporo, a teraz co?

"The Light" nie przynosi światła w tunelu, ale jest utworem dość przyjemnym. "What Are You Waiting For" to już utwór na maksa przeciętny. Główne denerwuje echo wokalisty i tempo - dlaczego chociaż ten utwór nie może mieć tempa jak w refrenie? Już wtedy byłby utworem dobrym. Ale ma przynamniej gitarowe solo! I to nawet dobre, choć to utwór nadal przeciętny. "You're Mine" to już pokaz wszelkiej nędzy i rozpaczy. I tak jak witam tu solówki z otwartymi ramionami, tak w tym utworze jest krótkie i średniawe. Natomiast w "Who" na początku i na końcu mamy szczekanie (Hmm... DD!), które wprawia mnie w zażenowanie. Ja rozumiem, że zespół chce przypomnieć fanom o swoim istnieniu, ale niech nagrywa muzyki, którą jakiś przypadkowy nastolatek usłyszy w radiu czy w Vivie.

O "Save Our Last Goodbye" chciałbym się jakoś wypowiedzieć, ale przemilczę ten utwór, bo zabrakłoby obraźliwych słów, które nie są wulgaryzmami. "Fire It Up" ma przede wszystkim zbyt długie intro. Można było zostawić tą gadkę przed wejściem perkusji. Po za tym zgrzytem, to nawet dobry utwór (i to z bardzo dobrą solówką). I to jest problem płyty - same dobre/przeciętne/słabe utwory i brak małego "arcydzieła", który był na każdym albumie. Natomiast "The Sound of Silence" pokazuje, jak nie powinno się grać ballad metalowych. Fortepian z gitarą i spokojny wokal to przepis co najwyżej na rozbawienie słuchacza. Tym samym pokazuje on, że Disturbed stoczył się bardziej niż Metallica po St. Angerze. "Never Wrong" to - jakby kogoś to jeszcze zaskakiwało - przeciętniak jakich wiele na tej płycie. Fakt dobrej solówki go nie uratuje.

"Who Taught You How To Hate" przesłuchałem przy okazji oglądania fanowskiego teledysku na podstawie Metal Gear Rising: Revengeance. I nie wiem czemu, ale bawi mnie ta powaga utworu (jak i zresztą całego albumu). I czy mnie się wydaje, czy riff jest wzięty z "The Vengeful One"? W sumie jak już zrzynać, to lepiej od samego siebie... Na koniec powiem tylko o "Legion of Monsters" i "The Brave And The Bold". Te utwory jako jedyne na płycie słuchało się z przyjemnością i było w nich słychać stare, dobre Disturbed.

Na plus płyty można by było zaliczyć brzmienie i od biedy wokal Davida (choć słychać, że forma już nie ta co kiedyś). Mógłbym jeszcze o "Immortalized" mówić długo, ale wtedy bym się po prostu powtarzał. Album jest po prostu przeciętny. Cztery lata czekałem na nową płytę Disturbed (no dobra - kto czekał, ten czekał) i najwyraźniej nie było warto. Nie taki Disturbed pamiętam. Nawet debiut zamiatą tą płytą jak chce, choć był po prostu dobry. Fani zadowoleni z powrotu Disturbed z pewnością kupią. Ci mniej zaciekawieni comebackiem posłuchają w ramach ciekawostki. Ale jeżeli jesteś jednym z tych, którzy Disturbed nie lubią, to mimo wszystko przesłuchaj - zawszs warto mieć argumenty.

Ocena płyty:

5/10

Skład:
David Draiman - wokal
Dan Donegan - gitara elektryczna, gitara basowa
Mike Wengren - perkusja

Lista utworów:
1. The Eye of the Storm
2. Immortalized
3. The Vengeful One
4. Open Your Eyes
5. The Light
6. What Are You Waiting For
7. You're Mine
8. Who
9. Save Our Last Goodbye
10. Fire It Up
11. The Sound of Silence (cover Simon & Garfunkel)
12. Never Wrong
13. Who Taught You How to Hate
14. Tyrant
15. Legion of Monsters
16. The Brave And The Bold
Ostatnio edytowano Śr mar 09, 16 12:51 przez Ziomaletto, łącznie edytowano 7 razy
Avatar użytkownika
Ziomaletto
Black Viper
 
Posty: 146
Dołączył(a): Śr sty 27, 16 19:25
Lokalizacja: Łomża!
Gram: W co popadnie
Czytam: Kłótnie na forach FW

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Gillian » N sty 31, 16 19:39

Za moich czasów Disturbed był zespołem nurtu "gimb metal". Tzn w gimnazjum od tego typu grup (Linking Park itd) zaczynało się słuchać ciężkiej muzy
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8739
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Faja » N sty 31, 16 22:13

Za moich czasow takimi bandami bylo RATM czy Clawfinger
What is a man? A miserable little pile of secrets! But enough talk... Have at you!
Avatar użytkownika
Faja
Big Boss
 
Posty: 3031
Dołączył(a): Wt lip 29, 08 15:35
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Ziomaletto » N sty 31, 16 22:21

Ja teraz Disturbed traktuję w kategoriach "dobry, ale stać go na więcej", zwłaszcza po tej płycie. Dla mnie gimb metalem są wspomniany już przez kolegę Gilliana Linkin Park i Nirvana. W ogóle to mnie zastanawiają oceny w recenzjach tej płyty. Tylko raz gdzieś trafiło się 2,5/10 (chyba byłem dość litościwy), a tak to przedział 6-10 i to wszędzie. That's how marketing works!
Avatar użytkownika
Ziomaletto
Black Viper
 
Posty: 146
Dołączył(a): Śr sty 27, 16 19:25
Lokalizacja: Łomża!
Gram: W co popadnie
Czytam: Kłótnie na forach FW

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez kALWa888 » Wt lut 02, 16 00:22

No ale przecież Korn, Limp Bizkit, Static-X, Slipknot, Linkin Park, czy Disturbed właśnie, to w sumie zespoły jednej kategorii :).
Obrazek
Obrazek
Avatar użytkownika
kALWa888
Liquid Snake
 
Posty: 2700
Dołączył(a): Pn cze 01, 09 12:28

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Gillian » Wt lut 02, 16 08:09

Zespoly lvl 1 ;). Lvl 2 to juz Metallica, Ironi czy GnR :D.
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8739
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Cichsson » Wt lut 02, 16 15:50

Tak btw. Jakie levele mają Finntroll, Avanged Sevenfold, The Smashing Pumpkins, Dream Theatre czy Volbeat? :P
A co do tematu, najbardziej przypadł mi do gustu Indestructible, nowego jeszcze nie słuchałem, ale kupię na 200% w tym tygodniu i zobaczę jak mi to pasuje. W sumie D już tak długo nie słuchałem, że może mnie dopaść sentyment :)
Avatar użytkownika
Cichsson
Black Color
 
Posty: 54
Dołączył(a): Pt lip 24, 15 08:34
Gram: MGS:PW/V:TPP
Czytam: Co 5 dni coś nowego :)

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Gillian » Wt lut 02, 16 16:18

Cichsson napisał(a):Tak btw. Jakie levele mają Finntroll, Avanged Sevenfold

lvl "a co to?"
Cichsson napisał(a):, The Smashing Pumpkins,

lvl "coś jak kurt kombajn tylko inne"
Cichsson napisał(a): Dream Theatre

lvl "od dziś gardzę pioseneczkami krótszymi niż 20 minut"
Cichsson napisał(a): czy Volbeat? :P

lvl "w sumie to podoba mi się Elvis, ale kumple mi mówią, że siara"

:)
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8739
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Ziomaletto » Wt lut 02, 16 16:43

Cichsson napisał(a):Tak btw. Jakie levele mają Finntroll, Avanged Sevenfold, The Smashing Pumpkins, Dream Theatre czy Volbeat? :P
A co do tematu, najbardziej przypadł mi do gustu Indestructible, nowego jeszcze nie słuchałem, ale kupię na 200% w tym tygodniu i zobaczę jak mi to pasuje. W sumie D już tak długo nie słuchałem, że może mnie dopaść sentyment :)


Ja osobiście od Indestructible wolę poprzednika, ale "Niezniszczalnego" też bardzo lubię.
Dream Theater znam głównie dzięki coverom Mety, ale po nich wolałbym nie znać.
Avenged Sevenfold - słyszałem trzy utwory i tyle. :D Jakoś nie ciągnie mnie do nich, ale Hail To The King spoko utwór. Nawet myślałem nad przesłuchaniem ostatniej płyty.
Volbeat - Meta mówiła o nich na Quebec Magnetic. I oglądałem jakiś medley na żywo. :P
Ja od siebie polecam Palace, właśnie słucham Dreamevilizer i jest całkiem niezłe... ;)
Ostatnio edytowano Pt lut 12, 16 22:11 przez Ziomaletto, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Ziomaletto
Black Viper
 
Posty: 146
Dołączył(a): Śr sty 27, 16 19:25
Lokalizacja: Łomża!
Gram: W co popadnie
Czytam: Kłótnie na forach FW

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Faja » Wt lut 02, 16 19:19

Volbeat to lvl "nie chce nam sie grac bo daleka droga przed nami wiec puscimy kit o scenie i pojedziemy kasujac kase bez grania"
What is a man? A miserable little pile of secrets! But enough talk... Have at you!
Avatar użytkownika
Faja
Big Boss
 
Posty: 3031
Dołączył(a): Wt lip 29, 08 15:35
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez uci » Pt lut 05, 16 20:49

w takim wypadku ja zostaje na epic rock radio
Avatar użytkownika
uci
Uber Big Boss
 
Posty: 8409
Dołączył(a): Cz lut 23, 06 14:05
Czytam: MGS:Guns of the Patrits - Project Itoh

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Ziomaletto » Pn lut 29, 16 16:34

Kończę powoli pisać kolejną recenzję (brak większej ilości czasu), więc na osłodę wrzucam recenzję z innego forum. Mam nadzieję, że nie zostanę zhejtowamy za samo zdanie o grze.

Obrazek

Far Cry 2

Data wydania: 21.10.2008 (Świat), 7.11.2008 (Polska)
Producent: Ubisoft Montreal
Wydawca: Ubisoft
Dystrybutor PL: Ubisoft
Silnik: Dunia Engine
Platformy wydania: PC/XBOX 360/PS3

"Moje guilty pleasure? Właściwie to tak."

Far Cry 2 jest strzelanką z perspektywy pierwszej osoby działająca na silniku Dunia Engine. Wydana została w roku 2008 przez Ubisoft, czyli cztery lata później po sukcesie poprzedniczki. W przeciwieństwie do pierwszej odsłony cyklu nie został ciepło przyjęty przez graczy, choć sporo zarobił. Dlaczego? Postaram się wam to jakoś udowodnić w tej recenzji... Wybaczcie krótki wstęp, ale nie mam na niego pomysłu.

Akcja gry rozgrywa się w afrykańskim państwie, gdzie wybuchła wojna domowa. Podczas niej wyłoniły się dwie frakcje - Zjednoczony Front Wyzwolenia i Pracy (UFLL) i Sojusz Wyzwolenia Ludowego (APR) - które bezustannie próbują się zwalczyć. Jednak obydwie strony konfliktu krępowało embargo na dostawy broni nałożone przez Unię Afrykańskią. Jednak znany-nieznany handlarz bronią o imieniu Szakal bez problemu dostarczał stronom konfliktu środki potrzebne do dalszego prowadzenia wojny. Tak więc nasze zadanie jest proste - mamy wytropić Szakala i go zlikwidować. I tu jest mały haczyk.

Gra rozpoczyna się intrem trwającym około kilku minut, gdzie podziwiamy widoki i słuchamy gadania kierowcy o pierdołach, a jedynie co możemy robić, to poruszać głową. Tak, w strzelance FPS mamy machanie głową. Fascynujące, czyż nie? Gdy już dojedziemy na miejsce - hotelu w Pala - okazuje się, że nasz bohater zachorował na malarię. Traci przytomność i budzi się na łóżku, gdzie znów możemy jedynie machać głową. No po prostu rozrywka: 10/10! Tak na poważnie - oprócz nasz w pokoju znajduje się również Szakal. Jednak nasz bohater jest zbyt słaby, by go w tej chwili zabić. Nasz cel natomiast zostawia nam maczetę wbitą w ścianę i pistolet, a następnie odchodzi. Cóż, nawet handlarze są litościwi.

Obrazek
Hmm... Którędy na Berlin?

I wybaczcie tak długi opis fabuły, ale to jeszcze nie wszystko. Kilka godzin później budzimy się w pokoju, gdy nagle słyszymy wybuch i odgłosy walki (przynajmniej nie walki wręcz). Nasz bohater, choć wciąż chory, bierze maczetę, pistolet i tak wyrusza na dół. I tu wreszcie można kogoś zabić, jednak nie na długo, bo po otrzymaniu kilku naboi nasz panolek pada na ziemię i ląduje w jakimś dziwnym miejscu, gdzie po wyleczeniu się jakiś koleś zleca nam zdobycie kryjówki i późniejsze zaatakowanie bazy wrogiej frakcji (zależy, jak gra wylosuje - raz może nas obudzić ważny członek UFLL, a raz ważniak od APR). Po tym samouczku zaczyna się nasza "epicka przygoda"! Czysto teorytycznie.

Ale po kolei. Gdy dojdziemy już do Pala, możemy wykonywać zadania dla obydwu frakcji. Niech was jednak nie opuszcza myśl o malarii... Wbrew pozorom pigułek jest mało, choć choroba atakuje nas co godzinę (czasem podczas starcia). By je zdobyć, trzeba wykonywać zadania dla tzw. Podziemia. Początkowo jest to tylko kościół w Pala, ale po odblokowaniu innych punktów Podziemia również stamtąd będziemy mogli brać zadania polegające na dostarczeniu paszportów do jeszcze nie odblokowanego sztabu. Polega to na tym, że trzeba udać się do zaznaczonego (na żółto) punktu na mapie, wybić wszystkich przeciwników, wejść do budynku i dać papiery. Ot, 7-latek nie miałby z tym problemu.

Obrazek
A oto nadszedł czas ostatecznego zniszczenia.

Tak jak praktycznie z każdą misją. Nawet z dodatkowymi wytycznymi. Poziom trudności nie jest żadnym wyzwaniem. Między innymi przez AI adwersarzy, które jest takie sobie. Czasami są w miarę mądrzy, ale ogółem nie grzeszą posiadaniem piątej klepki. Czasem próbują nas podejść na Steviego Wondera, lubią po śmierci podskakiwać i robić pocieszne fikoły, albo prą samochodem na nas do przodu i wjeżdżają w nabliższe drzewo. Ech, cel najważniejszy... W sumie nasi "kumple" też nie grzeszą wysokim ilorazem inteligencji.

Druga sprawa, że zadania zazwyczaj koncentrują się na tym samym - jedź gdzieś, wysadź coś/zabij kogoś i wracaj po następne zadanie. Zadania są mało różnorodne, co po kilku misjach i ciagłych dojazdach robi się nudne. No i tu dochodzimy do sedna sprawy. Dojście do każdego miejsca (powtarzam: DOJŚCIE) potrafi nam zająć co najmniej kilka minut. Niewiele lepiej jest, gdy jedziemy pojazdem. Choć deweloperzy z Ubisoft oddali nam 50 kilometrów kwadratowych terenu, to jednak radość szybko wam mija, ponieważ pojazdów często brakuje, a gdy zaatakuje patrol można przypadkiem rzucić granatem. Ale przynajmniej dodali przystanki autobusowe. Mimo, że nie są dokładne, to jednak zleceniodawcy są na tyle mili, że cele misji często są obok przystanków.

Obrazek
Coś pusto w tej Afryce. A wielkie baseny i pięciogwiazdkowe hotele zapowiadali...

Ale skoro cała masa recenzentów wspomniała, to i ja nie mogę zapomnieć. Bo chyba nic dziwnego, że największą wadą Far Cry 2 jest nieprzerwany respawn przeciwników. Otóż przejeżdżając przez wrogi posterunek ta banda debili zaczyna mnie gonić, więc oczyszczam teren i jadę dalej, ale po kilku minutach przypomniałem sobie, że miałem się odlać. Więc wracam i co? Tamta banda debili nadal tam jest i znów naparzają. Oni zmartwychwstają czy co? Jak można odwalić taką fuszerę? Panie z Ubisoft, ja się pytam, jak tak można?

Jednak jeśli myślicie, że Far Cry 2 to zwykły FPS jakich wiele, to się mylicie. Używając broni ta się zużywa, co prowadzi do częstych zacięć, a gdy za długo będziemy jej używać - broń eksploduje. Dlatego trzeba naszą broń wymieniać na nową za każdym razem, kiedy tylko pojawi się okazja. Nie należy brać broni od przeciwników ? ta często jest już zardzewiała i po kilku strzałach eksploduje. Nową broń najlepiej nabyć w odpowiednim sklepie, gdzie za opłatą w diamentach możemy na zawsze zakupić dany egzemplarz. Ten jest w budynku obok, gdzie mamy również skrzynie z amunicją zwykłą, palną i wybuchową.

Obrazek
Animacje leczenia ran krytycznych są świetnym pomysłem, choć niektóre trwają trochę za długo.

Oprawa audiowizualna to wręcz cudo. Grafika świetnie oddaje klimat afrykańskiej sawanny, a zapowiadane realne rozprzestrzenianie się ognia faktycznie w grze funkcjonuje. Dźwięki są jak powinny, aczkolwiek odzywki wrogów dość często się powtarzają. Może nie tak często jak w "Delta Force: Helikopter w ogniu", ale też czasami to denerwuje. Soundtrack natomiast ujdzie. Ot, walenie w bębny w rytm tańców ludowych ani nie zachwyca, ani nie doprowadza do szału. Bywa jednak, że muzyka jest kompletnie nie dopasowana - podczas spokojnej jazdy nagle słyszę dramatyczną muzykę. Optymalizacja natomiast, nawet jak na mój ledwo zipiący sprzęt, daje radę. Gra utrzymuje stałe 20-30 FPS, nie zawiesza systemu i nie wywala do pulpitu. No, przynajmniej tego nie schrzanili.

Błędy... No nie ma ich zbyt wiele. Ot, nasz panolek po upadku z nawet niewielkiej wysokości może umrzeć, za pomocą mocnej snajperki można zmienić toru lotu pocisku z RPG, maczetą można spowodować wybuch łatwopalnych beczek, a protagonista chyba siłą umysłu wtacza samochód z powrotem na koła po dachowaniu (już pomijam fakt, że może nawet wtoczyć ciężarówkę). Ech, realizm...

W sumie to nie wiem, o czym jeszcze mógłbym powiedzieć. Więc może czas przejść do podsumowania. Trochę ciężko ocenić mi ten tytuł. Z jednej strony to po prostu poprawna produkcja, z wieloma niedoróbkami, ale gdy już gram w tę grę, to i tak czerpię z niej jakąś dziwną radość. Może po prostu moja natura i w jakimś stopniu sentyment nie pozwala mi jej zbyt surowo ocenić? Chyba coś w tym jest. Osiągając w tej w kwestii kompromis, Far Cry 2 zasługuje na:

6/10

Far Cry 2 obiektywnie zasługuje na piątkę, ale podwyższyłem z powodów wymienionych w podsumowaniu.

PS. Co do tego złotego kałasza - TAK, znalazłem go, ale to pic na wodę - odrzut jaki był w oryginalnym AK-47, taki jest, zadaje obrażenia jak normalny Kałasznikow. Zwykły Kałasz, tylko w złotej kolorystyce.

PS. 2. Niedawno wszedłem w posiadanie edycji Fortune Pack i owe dodatki są jak najbardziej okej, ale cena to jakiś kiepski żart xD
Avatar użytkownika
Ziomaletto
Black Viper
 
Posty: 146
Dołączył(a): Śr sty 27, 16 19:25
Lokalizacja: Łomża!
Gram: W co popadnie
Czytam: Kłótnie na forach FW

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez SALADYN » Pn lut 29, 16 18:10

Złoty AK jest o wiele bardziej wytrzymały, można go znaleźć w kilku miejscach.
Avatar użytkownika
SALADYN
I was made to fight. I AM a gun
 
Posty: 10247
Dołączył(a): Cz maja 29, 08 09:53

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Ziomaletto » Pn lut 29, 16 19:41

SALADYN napisał(a):Złoty AK jest o wiele bardziej wytrzymały, można go znaleźć w kilku miejscach.


Niestety po za tą zdolnością, to jest równie skuteczny co zwykły Kałasz. ;)
Avatar użytkownika
Ziomaletto
Black Viper
 
Posty: 146
Dołączył(a): Śr sty 27, 16 19:25
Lokalizacja: Łomża!
Gram: W co popadnie
Czytam: Kłótnie na forach FW

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez SALADYN » Pn lut 29, 16 21:19

Wirtualna broń jest skuteczna w takim samym stopniu jak posługujący się nią gracz ;)
Avatar użytkownika
SALADYN
I was made to fight. I AM a gun
 
Posty: 10247
Dołączył(a): Cz maja 29, 08 09:53

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Ziomaletto » Śr mar 02, 16 09:05

Obrazek

Sabaton - Swedish Empire Live

"DVD niczym poradnik w stylu "Jak się nie wyróżniać"... "

Sa-ba-ton! SA-BA-TON! To wręcz niewiarygodne, że ten szwedzki zespół, jeden z wielu, zyskał taką popularność w naszym kraju. Wystarczyło nagrać utwór o odwadze polskich żołdaków w bitwie pod Wizną (sławetne "40:1"), a zespół w naszym kraju już zyskał status "kultu" i stał się fenonemenem na skalę światową. Kiedyś sam byłem fanem tej kapeli i choć mój entuzjazm względem Szwedów przeminął, to nadal lubię posłuchać tego patetycznego grania. No i w Empiku trafiłem na to cudeńko. W polskiej wersji, z zapisem koncertu z Przystanku Woodstock 2012 oraz reklamą WOŚPu (cóż, polskie wydanie + jedno DVD...). A jako, że nie było niczego lepszego, wziąłem jeden egzemplarz za 60 złociszy i na spokojnie w domu obejrzałem DVD.

Nie ma sensu rozwodzić się nad historią zespołu i tekstami ich utworów, bo ten temat pojawia się przy każdej recenzji płyt szwedzkiej kapeli. Po za tym, kto chce o tym słuchać po raz setny? Przejdźmy zatem do samego wydawnictwa. Na nim znajduje się, jak wcześniej wspomniałem, zapis koncertu z Przystanku Woodstock 2012, na którym zespół zagrał 17 utworów, z czego trzy pochodzą z "Carolus Rex" (wówczas najnowszej płyty). W przerwie między graniem kolejnych szlagierów a piciem kolejnego piwa, mamy sporo skandowania fanów, dialogów między Joakimem a publicznością czy choćby pewien NIEWYBREDNY żart o prezerwatywie. [sarkazm]Monty Python byłby dumny.[/sarkazm]

Bolączką koncertu jest jednak brzmienie płyty. Jest tak, jakby zespół nie miał zamiaru oczyszczać tego, co zajerestrowali na koncercie. I to jest chyba najgłupszy pomysł, jeśli chodzi o takie wydawnictwa. Równie dobrze mógłbym pójść sobie na koncert i brzmiało by tak samo. Musiałem ściągnąć sobie specjalne audio, by dało się tego słuchać. No kuźwa, wspaniale.

Po ściągnięciu wersji CD wydawnictwa można zauważyć, że płyta wtedy faktycznie brzmi nieźle, zwłaszcza perkusja. Można też zwrócić uwagę na to, że większości utworów obniżono dźwięk i bez tej "powagi" o wiele lepiej słucha się takiego "Ghost Division" czy "Midway". Jednak żeby tak kolorowo nie było, to podwyższono dźwięk tym utworom, którym ten zabieg pasuje jak pięść do nosa - mówię o "Into The Fire", "Panzer Battalion", "Attero Dominatus" czy "Cliffs of Gallipoli". Już można było obniżyć ten dźwięk całemu koncertowi, może wtedy bym nie narzekał.

Ciekawie też prezentuje się polska publiczność. Sporo skandują, dostają orgazmu, gdy Joakim powie coś po polsku (ale tylko na początku koncertu!), albo namawiają wokalistę do picia piwa. Ale trzeba przyznać, są głośni. Zwłaszcza jak śpiewają hymn polski (bo Owsiak prosił). Szkoda, że nie zaśpiewali "Nic się nie stało", byłbym ciekaw reakcji Joakima.

Tutaj mógłbym zakończyć recenzję, bo opisywanie utworów, które mi się podobały, było by za długie. Dlatego skupię się na tych, które wypadły blado. A jest nim m. in. Into The Fire, którego największymi grzechami jest brak intra i podwyższenie dźwięku gitar, przez co utwór wychodzi lujowo. Drugim poważnym pęknięciem na tym "pomniku" (powiedzmy) jest "40:1", któremu nawet obniżenie dźwięku gitar nie pomogło w staniu się utworem "dobrym". O kolejne dobicie i ostatnie dobicie prosi "The Lion From The North", który ani nie różni się niczym od oryginału, ani nie jest od niego lepszy. Ot, zapychacz.

No i to tyle, co mogę powiedzieć o tym wydawnictwie. I przyznam się, nie było tragicznie. Zresztą, co ja będę mówił - fani dadzą się pociąć jak emo w fabryce żyletek, by zdobyć DVD. Reszta albo go oleje zimnym moczem, albo kupi w ramach ciekawostki. Ode mnie ocena:

7/10

A na horyzoncie szykuje się DVD "Heroes on Tour". Może i sam album promowany przez koncertówkę jest słaby, ale koncert z ciekawości obejrzę.
Ostatnio edytowano Wt mar 08, 16 17:38 przez Ziomaletto, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Ziomaletto
Black Viper
 
Posty: 146
Dołączył(a): Śr sty 27, 16 19:25
Lokalizacja: Łomża!
Gram: W co popadnie
Czytam: Kłótnie na forach FW

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Gillian » Śr mar 02, 16 11:35

Dostałem jakoś rok temu bilety na koncert Sabatonu. Generalnie nie chodzę na koncerty, nie znoszę tłumów, zwłaszcza tłumów śmierdzących i pijanych ludzi, ale jednak szedł też kumpel, więc się wybrałem. No i było całkiem fajnie. Nie znałem tego zespołu wcześniej i byłem miło zaskoczony. Do tamtej pory myślałem, że ten band to jakaś moda która wyrosła z tego hitu o Polakach ("bo to o polakach za granicom śpiewajom !!11"), a tu się okazało, że całkiem dobrze grają.
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8739
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Ziomaletto » Śr paź 19, 16 16:48

Powracam! Na moje screeny poczekacie, aż zagram na nowym kompie w The Definitive Experience.

Obrazek

Metal Gear Solid V: The Phantom Pain

Data wydania: 1.09.2015r. (Polska i Świat)
Producent: Kojima Productions
Wydawca: Konami
Dystrybutor PL: brak
Silnik: Fox Engine
Platformy wydania: PC, Playstation 3, Playstation 4, XBOX 360, XBOX One

Hideo Kojima nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w grach AAA. Jednakże przyznam szczerze, że Death Stranding (nowa gra Hideo spod znaku jego nowego studia) mało mnie interesuje. Tak samo (a właściwie to nawet gorzej, bo wała mnie to obchodzi) jak ten syf, który Konami wydaje pod szlydem serii Metal Gear, eksploatując chyba najbardziej przerzygany temat w strzelankach i w horrorach do przerzygania po raz kolejny. Aż czasami chciałoby się, żeby sam Szatan zaingerował w branżę i spowodował jej upadek, bo to co się aktualnie odpiernicza w niej zakrawa o istną kpinę...

A więc Metal Gear Solid V: The Phantom Pain. Chyba pierwsza w moim życiu i być może jedyna gra, która wywołuje tak skrajne uczucia. Bo zdaję sobie sprawę, że ta gra to tak naprawdę niedokończony bubel wydany na szybko (przez co Wiedźmin 3 [moim zdaniem dalej niezasłużenie, chyba że wyszedłby rok wcześniej] z łatwością dostał nagrodę Gry Roku), co by hajsy szybko zarobić. Wiem, że gra często potrafi doprowadzać mnie do białej gorączki w niektórych momentach. I wiem, że przed premierą twórca i wydawcy naobiecywali gruszki na wierzbie, których nie było. Jednak z drugiej strony mamy świetną grafikę, porządną mechanikę rozgrywki, bardzo dobry voice-acting, muzykę itd. Ale może po kolei.

Głównym bohaterem Metal Gear Solid V: The Phantom Pain jest Venom Snake (aka Big Boss). Budzi się on w 1984 roku po dziewięciu latach śpiączki, będącej efektem odniesionych ran, w tym stratą lewej ręki. Niedługo po odzyskaniu przytomności, szpital w którym przebywa Snake zostaje zaatakowany przez uzbrojonych napastników i bohater musi ratować się ucieczką. Pomaga mu w tym tajemniczy pacjent, przedstawiający się jako Ishmael. Snake w późniejszym czasie staje na czele armii Diamond Dogs i zaczyna podążać tropem organizacji terrorystycznej, odpowiedzialnej za swoje problemy i śmierć towarzyszy z nieistniejącego już MSF, trafiając do Afganistanu i Afryki.

Obrazek
Ten kontener wygląda obiecująco...

Tak więc przypadnie nam rola dowódcy całej organizacji wojskowej. Cały wachlarz możliwości otwiera się po ukończeniu trzeciej misji głównej (dlaczego nie mówię "fabularnej"? Do tego dojdziemy nieco później...) - może właśnie najdzie Cię ochota na przejście misji pobocznej, by podszlifować swoje umiejętności skradania? Droga wolna, młody adepcie. Ale uznajmy, że robienie side-opsów Ci się znudziło i zechcesz przejść trudniejszą misję główną. A proszę bardzo! Wszystko wybieramy za pomocą iDroida - intuicyjnego narzędzia podzielonego na trzy główne zakładki - Missions, Map oraz Mother Base. Chyba się domyślacie zawartości dwóch pierwszych. W trzeciej natomiast mamy wszystko, co potrzebujemy do zarządzania bazą Diamond Dogs - przegląd żołnierzy, przegląd surowców (z możliwością sprzedania niektórych), możliwość modyfikacji m. in. broni (to jest dostępne po wykonaniu 3 side-opsów dotyczących uratowania rusznikarzy)/loga organizacji/koloru bazy, zakładka przeznaczona do tworzenia broni/gadżetów/mundurów czy zakładkę do tworzenia nowych platform naszej bazy.

Równie dobrze możemy to wszystko ogarnąć z poziomu Aerial Command Center, czyli naszego helikoptera (zresztą, tak jest jest wygodniej, bo wtedy mamy dostęp do wszystkich opcji). Właśnie ten pojazd stanowi nasz główny środek transportu między dostępnymi lokacjami, których jest 3 (Afganistan, Afryka oraz Mother Base lub Baza Matka, jak kto woli) i z poziomu tegoż wehikułu wybieramy misję. Możemy też wybierać inny osprzęt z innym mundurem oraz kompanem, by potem wrócić do helikoptera i bliżej przyjrzeć się teksturom uniformu[1]; wysyłać naszych żołnierzy na specjalne misje czy wziąć udział w misjach multiplayerowych (spokojnie, do nich też dojdziemy).

Obrazek
Przepraszam panowie, obiad wzywa.

O możliwościach można mówić godzinami, ale nie o to tutaj chodzi. Sama mechanika rozgrywki jest wykonana świetnie. I tu ujawnia się największa zaleta The Phantom Pain - gra nie mówi Wam, jak powinniście grać. Poza kilkoma fragmentami, w których otwarta walka tudzież skradanie jest wymuszone, gra pozwala Wam na eksplorację otwartego świata na dwa sposoby. Tak, proszę Państwa - gra skradankowa daje Wam możliwość otwartej walki z wybuchami goniącymi kolejne wybuchy, kulami świszczącymi nad głową protagonisty i hektolitrami krwi (która stanowi temat niektórych tekstów Slayera). Ale jeśli wolicie nie pozostawiać po sobie setek trupów, bezszelestnie wkraść się do obozu i wykonać zadanie, to i takie podejście gwarantuje Wam zwycięstwo - a zwłaszcza, że takie podejście gwarantuje lepszy wynik w misji głównej. Najwyższą oceną w każdej misji jest S i czasami albo jej zdobycie jest łatwe i przyjemne, a czasem jest istną katorgą dla gracza. Nawet dziś, po ponad 300 godzinach spędzonych w MGS V, wciąż nie mam wszystkich S-ek.

Na pewno cieszy fakt, że wrogowie nie są totalnie ślepi oraz to, że nie mają cybernetycznych oczodołów z funkcją rentgenów ścian i budynków. Aczkolwiek powiedzmy, że czasem trafi się strażnik o wybiórczym wzroku... Natomiast AI naszych trzech kompanów (tak, jest ich czterech, ale jeden z nich to robot, więc o jego algorytmach sztucznej inteligencji nie ma co mówić) jest również w miarę okej - pies potrafi wywąchać wszystko w promieniu 100 metrów, Quiet - tuż po nałożeniu odpowiedniego munduru i nadaniu jej snajperki ze strzałkami usypiającymi - przestała mnie irytować swoją nieporadnością, a koń nadal stanowi głównie środek transportu.

Obrazek
Ja wiem, że byliśmy wrogami i w ogóle się nienawidziliśmy, ale chyba się zgodzisz na wspólne zdjęcie?

Nie za bardzo mogę wspomnieć cokolwiek o żołnierzach Diamond Dogs, bo widzimy ich tylko podczas przebywania na Mother Base, ale tylko tam chodzą i nam salutują, gdy nas zauważą. Zresztą, jak na żołnierzy są dość oddani - możecie ich dowolnie sponiewierać, bić, usypiać, strzelać do nich z rakietowej pięści (sic!) dla żartu, a przepytywać (obowiązkowo z nożem na gardle) - na nich to nie robi wrażenia. Oczywiście zabić ich nie wolno, bo wtedy gra się kończy i albo cofamy się do punktu kontrolnego, albo wracamy do menu głównego (po uprzednim otrzymaniu ochrzanu od Millera).

Ale skąd do tej bazy brać rekrutów? A no za pomocą balonów zwanych Fulton Recovery System. Działają w ten sposób, że po wciśnięciu odpowiedniego przycisku protagonista przyczepia do uśpionego/ogłuszonego/rozbrojonego delikwenta balon, który zabiera wroga prosto do bazy. Przy czym należy pamiętać, że nie można tego robić pod dachem budynków czy podczas burzy piaskowej. Po zaliczeniu jednego z side-opsów w Afryce pojawia się też dodatkowe ulepszenie balonów, dzięki któremu fultonować wszystko i wszędzie (oczywiście po uprzednim wytworzeniu ulepszeń Cargo 1 i Cargo 2 w zakładce Development iDroida). Nie chcę zdradzać, co to dokładnie jest - odkryjcie to sami. ;)[2]

Obrazek
Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji!

Tajemnicą nie jest, że The Phantom Pain pozwala wykonać jedną misję na różne sposoby. W pierwszej misji w Afryce trzeba wysadzić ogromną cysternę z czymś-tam. Więc ja, jako jeszcze nie do końca ogarnięta w mechanice rozgrywki osoba, przy pierwszym podejściu postanowiłem wezwać nalot na lokalizację cysterny. Ale można też zakraść się i podłożyć C4, a następnie uciec (wciąż pozostając w ukryciu) i odpalić ładunek z bezpiecznej odległości. Można też przy pomocy Quiet oczyścić bazę i w spokoju podłożyć C4. A to tylko 3 z wielu możliwych sposobów na wykonanie misji. I tak jest z większością zadań głównych.

I tutaj pozostawię na chwilę singla (by na koniec wrócić do omawiania fabuły) i wspomnę o multiplayerze. Nie mam na myśli Metal Gear Online 3, bo nie miałem okazji go przetestować (brak abonamentu XBOX Live Gold robi swoje). Jednakże i dla graczy bez abonamentu XLG czy PlayStation Network twórcy zaoferowali dodatkowy tryb rozgrywki - Misje Forward Operation Base. I tak jak budowanie sobie dodatkowych baz jest przydatne dla lepszej wydajności głównej bazy, tak granie w ten tryb to istny wrzód na tyłku. W tymże trybie infiltrujemy wrogie FOBy (należy dotrzeć do rdzenia wybranej platformy), z możliwością kradzieży strażników, broni stacjonarnych oraz kontenerów z materiałami po drodze. Niby nic złego (chyba że mówimy o kwestiach moralnych...), robimy infiltrację i po misji. Na papierze brzmi okej, ale w praktyce... JEST TO NIEMIŁOSIERNIE FRUSTRUJĄCE!

Obrazek
Czy ten pyszczek może kłamać?

Bowiem gdy nie zaliczymy zadania - np. poprzez zgon - i zanim będziemy mogli jeszcze raz zinfiltrować czyjegoś FOBa, trzeba przeklikać kilka ekranów, które mówią Ci tyle, że przegrałeś. Tak, jeden prosty przekaz, a ich przeklikanie trwa pół minuty (jak się okazuje - serwery nie są do końca naprawione). Czy muszę wspominać o tym, że bazy do imfiltracji generują się losowo co chwila? Zresztą, Konami próbuje ratować ten tryb specjalnymi eventami, ale nawet jeśli są jakieś fajne nagrody (jak choćby dodatkowe mundury), to i tak są dostępne w takim Bound Dragons, gdzie baza jest wymaksowana jeśli chodzi o ochronę. Polecam olać ten tryb ciepłym moczem i używać jedynie baz w celu polepszenia wydajności.

Grafika... Gdy w pierwszych minutach gry (które de facto są kilkunastominutową cutscenką) patrzyłem na otoczenie i tekstury - WOOOOOW... Gra wygląda świetnie zarówno na XBOX One, jak i na starszej konsoli Microsoftu. Podobno na X360 tekstury są o wiele gorszej jakości. Szczerze mówiąc to nie wiem, bo nie zwróciłem na taką pierdołę uwagi. No i te widoki gór w Afganistanie/egzotycznych lasów Afryki? Po prostu epickość wylewa się z ekranu jak się patrzy. Oczywiście dla wszystkich wodotrysków graficznych polecam zakupić wersję na PC, ale mnie osobiście cieszy, że tak wielki tytuł jak Metal Gear Solid V: The Phantom Pain działa na X360 bez większych spadków płynności i przy tym wygląda przepięknie.

Obrazek
Cholera, nadgarstek mnie boli...

Nie podzielam jednak tego entuzjazmu, jeśli chodzi o reżyserię cutscenek. Zdaję sobie sprawę, że gry to inne medium (samych filmów nie oglądam zbyt wiele - najczęściej badam potworki w stylu Niezgodna czy Więzień Labiryntu, co by potem się cieszyć, że na całe szczęście nie martwi mnie upadek branży filmowej), bo i nie każdy wymaga tu fabuły na poziomie Ojca Chrzestnego. Ale skoro Kojima chce coś The Phantom Painem przekazać, to chyba wybiórcza umiejętność tworzenia scenek przerywnikowych. Tzn. Metal Gear Solid V w przeciwieństwie do poprzedników (gdzie używano głównie ujęć statycznych) korzysta z tzw. ujęć z wózka. I tak jak jak w spokojniejszych scenach się sprawdza i uwidacznia ich klimat (choćby "rozmowa" Snake'a z Code Talkerem w jednej z misji w Afryce, albo scena po misji 43), tak podczas scen akcji mam wrażenie, że Hideo przez lata tworzenia gry zapomniał o czymś takim jak "montaż". Przez to oglądanie np. sceny demonstracji siły Metal Geara (tak, tu też pojawia się Metal Gear i jest trochę podobny do REXa) przypomina masochistyczną zabawę w oglądanie galaktycznie złych filmów z kolegami po pijaku z tą różnicą, że kolegów nie ma, a alkohol wymieniono na kawę. No żesz jasna cholera, żeby w tak epickiej grze taką fuszerę odchrzanić...

Udźwiękowienie jest w sumie zrobione na plus, aczkolwiek nie mogę powiedzieć o samych dźwiękach za dużo (po prostu jest okej). Bardzo dobrze wypada voice-acting. Kiefer Sutherland w roli Snake'a sprawuje się całkiem świetnie, choć na pewno boli fakt, że sam protagonista mówi stosunkowo niewiele. Na plus wypada też Robin Atkin Downes w roli Kazuhiry Millera, który żąda zemsty za zniszczenie MSF. Równie ciekawie wypada James Horan jako Skull Face (główny antagonista). Przyczepiłbym się do obsadzenia Troy'a Bakera w roli Ocelota. Niestety, "jego" Ocelot wypada bardzo blado w porówaniu do poprzedników. Po za tym, reszta voice-actingu utrzymuje się na poziomie "jest dobrze i nic po za tym". Szczególnie dobrze wypada tu muzyka. Choć z kawałków wokalnych tylko jeden nie brzmi jak totalny szajs, tak kawałki instrumentalne są świetne. Często krótkie - fakt; często poważne - też racja. Ale są bardzo klimatyczne i - mówię ŚMIERTELNIE POWAŻNIE - chwytające za serducho. Tylko tego posłuchajcie.

Obrazek
A teraz panowie, jednym tchem!
Wenn ist das Nunstück git und Slotermeyer? Ja! Beiherhund das Oder die Flipperwaldt GER-SPUT!

Rażących błędów też nie zauważyłem - ot, raz materac zjadał ogłuszonego bolszewika, czasem D-Dog i koń ujawniają swoje umiejętności lewitacji, a jeszcze innym razem coś wywali sowieckiego żołnierza w stratosferę po uderzeniu protezą. Jednakże błędy zdarzają się tutaj rzadko i raczej śmieszą, niż denerwują.

No i to byłoby na tyleeee... Ach tak! Jak przecież mógłbym zapomnieć! Zewsząd pojawiają się głosy, jakoby Kojima miał w planach trzeci rozdział gry i inne rozmaitości. Jednakże wojna z Konami sprawiła, że gra jest niedokończona - wystarczy spojrzeć na rozdział 2:
- wciśnięte na siłę misje powtórkowe z rozdziału 1
- kilka side-opsów, od których zależy rozwój fabuły
Ale i nawet rozdział 1 święty do końca nie jest - też ma wiele misji, które nie wpływają na rozwój fabuły, a tylko spowalniają tempo wchłaniania historii (choć i ta nie jest szczególnie zawalista). Miało być pięknie, a jak zwykle konflikt wewnętrzny doprowadził do wydania niedokończonego tytułu. A szkoda, MGS na to nie zasługiwał.

Podsumowując: Czy za świetną rozgrywkę, obłędną grafikę, świetny soundtrack mógłbym postawić 10/10. A no mógłbym. Ale za zbyt rozrzedzoną fabułę, kiepski tryb FOB, wygląd drugiego rozdziału i nierówny poziom wykonania filmów przerywnikowych równie dobrze mógłbym postawić 6/10. Jednak jest jedna rzecz w tej grze, która nie pozwala mi wystawić tej drugiej oceny - bowiem gra CHOLERNIE MOCNO WCIĄGA. Czy jest to coś w stylu "syndromu jeszcze jednej misji"? W moim przypadku zdecydowanie tak. Teraz, po kilkukrotnym ukończeniu fabuły, jedyne co robię, to zrzucam się o 6:00 rano do Afryki/Afganistanu i wykonuję wszystkie side-opsy w danej lokacji, przy okazji czyszcząc posterunki i bawiąc się mechaniką. Po prostu nie potrafię podejść do tej gry obiektywnie i z tego powodu Metal Gear Solid V: The Phantom Pain otrzymuje ode mnie:

10/10

Plusy:
+ rozgrywka
+ sterowanie
+ wolność w działaniach
+ OST
+ grafika oraz optymalizacja (KONSOLE)
+ voice-acting (po za jednym wyjątkiem)
+ umiarkowanie dobre AI
Minusy:
-
Troy Baker jako Ocelot
- tryb FOB
- gra jest niedokończona
Neutralne:
+/- muzyka w kasetach
+/- niezdecydowany poziom trudności
+/- nierówne wykonanie scenek przerywnikowych

Przypisy:
[1] - o ile macie bzika na punkcie fotorealistycznej grafiki w 4k.
[2] - równie dobrze mogłem o tym powiedzieć, mówiąc o rozgrywce...
Ostatnio edytowano Cz paź 20, 16 14:34 przez Ziomaletto, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Ziomaletto
Black Viper
 
Posty: 146
Dołączył(a): Śr sty 27, 16 19:25
Lokalizacja: Łomża!
Gram: W co popadnie
Czytam: Kłótnie na forach FW

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Pandora » Śr paź 19, 16 22:55

Podpisy pod screenami godne jakiegoś CD-A czy PLAYa :D
Avatar użytkownika
Pandora
Predator
 
Posty: 93
Dołączył(a): Śr sie 17, 16 20:36
Lokalizacja: Shadow Moses
Gram: Uncharted, CS GO, L4D2
Czytam: Metro 2035

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Solidny » Cz paź 20, 16 10:27

Ja bym nie wytrzymał tej dziennikarskiej presji.
Avatar użytkownika
Solidny
Zanzibar
 
Posty: 2727
Dołączył(a): Pt lut 24, 06 16:10
Lokalizacja: Gduńsk
Gram: hipsterskie badziewia
Czytam: Komentarze na YT

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Ziomaletto » Cz paź 20, 16 11:45

Solidny napisał(a):Ja bym nie wytrzymał tej dziennikarskiej presji.


Czyżbyś sugerował, że napisałem recenzjEM sponsorowanOM? :)
Avatar użytkownika
Ziomaletto
Black Viper
 
Posty: 146
Dołączył(a): Śr sty 27, 16 19:25
Lokalizacja: Łomża!
Gram: W co popadnie
Czytam: Kłótnie na forach FW

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Solidny » Cz paź 20, 16 13:38

Ziomaletto napisał(a):
Solidny napisał(a):Ja bym nie wytrzymał tej dziennikarskiej presji.


Czyżbyś sugerował, że napisałem recenzjEM sponsorowanOM? :)


A skąd.

Czy tam skONT, jak wolisz.
Avatar użytkownika
Solidny
Zanzibar
 
Posty: 2727
Dołączył(a): Pt lut 24, 06 16:10
Lokalizacja: Gduńsk
Gram: hipsterskie badziewia
Czytam: Komentarze na YT

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Osvelot » Cz paź 20, 16 14:02

No faktycznie czytało się to, jakbyś miał zamiar to opublikować gdzieś (gdzieś, gdzie jednak mniej niż 99% osób już grało w MGS V).

Publikujesz to gdzieś?
Obrazek
"From now on... call me Big Bonus."
Avatar użytkownika
Osvelot
Solidus Snake
 
Posty: 2143
Dołączył(a): Śr lip 14, 10 14:37
Gram: w pici-polo na małe bramki

Re: Ziomaletto Reviews

Postprzez Ziomaletto » Śr lis 02, 16 21:49

Osvelot napisał(a):Publikujesz to gdzieś?


Poszło na mój osobisty blog na FilmWeb i na zapomniane przez Boga fora. :P
Trochę też mnie wzięło na pisanie recki tak, co by na główną stronę wrzucić, acz chyba to zbyt górnolotna ambicja. :)

Solidny napisał(a):Czy tam skONT, jak wolisz.


A mnie to obojętne. ;)

Nowa recenzja najbardziej wyczekiwanego przeze albumu w tym roku. Enjoy!
Obrazek

Testament - Brotherhood of the Snake

Gatunek: Thrash Metal
Rok wydania: 2016
Wytwórnia: Nuclear Blast Records
Producent: Juan Urteaga
Skład:
Chuck Billy - wokale, growlowanie
Eric Peterson - gitara rytmiczna
Alex Skolnick - gitara prowadząca
Gene Hoglan - perkusja
Steve DiGiorgio - gitara basowa

Recenzja płyty w skrócie:
Są wchodzące w czachę riffy Erica Petersona. Są boskie solówki Alexa Skolnicka (aczkolwiek nie tak bardzo jak na poprzedniej płycie). Jest charakterystyczny głos Chucka Billy'ego, gdzie-nie-gdzie z dodatkiem growlingu (pozostałości po Demonic). Są genialne partie perkusyjne Gene'a Hoglana. Jest też... WAIT A MINUTE! A bas to gdzie się znów schował? Mniejsza o większość, album jest wyrąbisty, polecam ~Ziomaletto; 10/10 i znak jakości.

A teraz zapłać pan 40 zł za DLC, w którym dostępna jest dłuższa wersja recenzji.





























Żartowałem.

Tylko kompletny ignorant ogłasza się fanem thrash metalu, nie słysząc ani razu o Testamencie. Zupełnie nieudany The Ritual spowodował odejście z grupy Alexa Skolnicka i Grega Christiana. Potem był pamiętny romans z death metalem, którego dziećmi były Demonic i (przeceniane, moim zdaniem) The Gathering. Następnie 8 lat czekania na nową płytę, w międzyczasie do grupy wrócili synowie marnotrawni Alex oraz Greg. Po dość przeciętnym The Formation of Damnation zespół i upływie 4 lat zespół pod dowództwem Chucka Billy'ego i Erica Petersona powrócił ze znakomitym Dark Roots of Earth. A kilka dni temu wyszedł Brotherhood of the Snake, po - a jakże - 4 latach.

Ciężko było się nie napalić na najnowszy album Testamentu, bowiem kawałek tytułowy prezentował się świetnie. Później przeróżne rozmówki publikowane na kanale wytwórni Nuclear Blast Records, drugi utwór i wreszcie omówienie przez wokalistę i gitarzystę rytmicznego każdego utworu z płyty. No i nadszedł dzień premiery - pre-order przybył posłusznie, rozpakowanie nie stanowiło trudności i po dwóch miesiącach od oczekiwania na płytę, wreszcie "zatopiłem zębiska" w tym wydawnictwie.

Album przesłuchałem kilkadziesiąt razy wzdłuż i wszerz, od przodu i od tyłu, normalnie i w odwróceniu. Przewałkowałem płytę na setki sposobów i jeśli ktoś mi pod recenzją napisze:
Ten recenzent to chyba w życiu nie słyszał tej płyty!!!11!!11oneoneone!

to radzę mu wykonać lot tnąco-koszący z warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki. Myślę, że po tylu przesłuchaniach dam radę spojrzeć na płytę trzeźwo.
Tak więc, proszę Państwa, zapraszam do Bractwa Węża. Bractwa upadłego moralnie, działającego brutalnie i agresywnie oraz niebiorącego jeńców. Dokładnie tak wygląda nowe dzieło Testament.

O tym świadczy już pierwszy utwór, który został udostępniony wcześniej - czyli utwór tytułowy. Tutaj nie ma miejsca na jakikolwiek postój, bowiem już od samego początku płyta kopie tyłki. I te wokale - Chuck Billy na poprzedniej płycie w sumie trochę rozczarował, a tutaj daje nam znać, że jest w lepszej formie niż ostatnio. Tutaj natomiast rozczarować może solówka - Alex Skolnick na Dark Roots of Earth pokazał klasę ze swoimi partiami solowymi, tutaj ma się wrażenie nie wykorzystania potencjału i umiejętności (aczkolwiek nie narzekam, lepszy rydz niż nic). Sam utwór jest jak najbardziej świetny, tylko kończy się akurat wtedy, kiedy powinien się rozkręcić. Następny w kolejce jest The Pale King z szybkim riffem i ponownie bardzo dobrymi wokalami. I tak jak w poprzednim utworze, znajdzie się chwila melodyjnego grania (okolice trzeciej minuty). Na zdecydowany plus wypadają solówki. Tak, moi drodzy, SOLÓWKI. Eric Peterson w tym utworze też nieźle dokłada do pieca i szkoda, że nie mówi się o nim w takich superlatywach, jak o jego równorzędnym koledze z zespołu (w kwestii solówek).

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w Stronghold. Odstawiając zupełnie na bok tekst, będący typową listą zarzutów do rządu - jest to najlepszy utwór na albumie! Wcale nie przesadzam - utwór tak wchodzi w czachę, że do teraz mam w głowie UP RISE, STRONGHOLD!. Sam początek jest nieco mylący, bo w tym tempie jest tylko refren, reszta utworu to istny festiwal fajerwerków. Growl w tym utworze ogranicza się tylko do wyśpiewania w ten sposób pięciu słów, czyli na tyle odpowiednio, żeby mi to nie przeszkadzało. I tutaj mamy nawet konkurenta dla solówki z True American Hate z poprzedniego albumu. Dalej mamy najdłuższy na płycie i wolniejszy Seven Seals (ale to nie ballada!), choć też mający w sobie sporo czadu (choćby patrząc na śpiew Chucka w zwrotkach). Całkiem ciekawie wypada też część melorecytacji po solówce w czwartej minucie i bardziej melodyjne momenty.

Piątym utworem jest Born In A Rut z ciężkim początkiem, choć po minucie wałek robi się dość klimatyczny. Jest tu mały zgrzyt, bo jedno z drugim się trochę nie łączy... Mniejsza. Utwór ma bardzo dobre solo Skolnicka, ale to można było założyć od razu. Jedynie wokale zdają się nie pasować - są zbyt łagodne jak na taki zespół, ALE CO JA TAM WIEM. Testament chyba jednak wie, że nieco przesadził ze spokojnymi utworami, bo Centuries of Suffering pędzi przed siebie na załamanie karku i jakby tego było mało, dorzuca growl w refrenie i nie tylko. Moim zdaniem niepotrzebnie, bo i bez tego utwór spokojnie by się wybronił. Po za tym, wałek mija szybko i słucha się go dobrze, ale chyba nikt nie miałby nic przeciwko temu, żeby był troszeczkę dłuższy. W kolejce czeka już Black Jack, który - przyznam szczerze - z początku zupełnie mi nie podszedł. Jednak jak tylko wsłuchałem się w pracę perkusji - WOW! Gene Hoglan już na poprzednim albumie potrafił nagrać świetne przejścia i blasty, tutaj tylko udowadnia, że należy mu się wysokie miejsce na rankingach najlepszych pałkerów metalowych. Utwór ponadto w refrenie nawiązuje do pewnej klasyki heavy metalu (Aces High, he he...).

Jeszcze tylko trzy kawałki. Neptune's Spear to utwór utrzymany w stylu klasycznych The New Order czy Practice What You Preach - nie jest skomplikowany (poza częścią środkową) i chyba dlatego tak mi się podoba. Na plus mogę wyróżnić prosty, lecz idealnie pasujący do utworu refren i kolejną dobrą solówkę Erica Petersona. Przedostatnim w kolejce jest Canna Business - utwór o przemyśle zajmujący się tworzeniem narkotyków z marihuany. Okej, nie czepiam się tematu, nawet jeśli miałby mówić o - załóżmy - dupie Maryni, mało by mnie to obchodziło. A dlatego, że ten utwór jest po prostu zajebisty! Szybki, z punkowym zacięciem i te solówki w ostatniej minucie (z względów oczywistych pomijam outro) - szalone, pokręcone i "luzackie", jeśli można tak powiedzieć. Dołóżmy do tego świetny riff, a dostajemy świetny wałek na prawie sam koniec. Ale to nic w porównaniu do The Number Game - to już kompletnie thrashowa petarda. Świetny riff, świetna praca perkusji (ponownie brawa dla Gene'a Hoglana), świetne wokale, świetne... Właściwie cały utwór jest w cholerę zajebisty. Najlepszy tuż obok Stronghold.

Zbierając to do podsumowania... Cóż, Testament w tym roku pozamiatał konkurencję całkowicie. Tym bardziej zaskakują mnie słowa zespołu w wywiadach, że płyta była tworzona w wielkich bólach i w pośpiechu. Cóż, albo ja nie tego nie słyszę, albo specjalnie chcieli nas wyprowadzić w pole. Jest jeszcze bardzo dobra produkcja Juana Urteagi, a która dziwnie zalatuje brzmieniem płyt produkowanych przez Andy'ego Sneapa... Jeśli ktoś jeszcze nie jest przekonany do Brotherhood of the Snake, to niech czym prędzej biegnie po swój egzemplarz do sklepu. Bo warto. Warto jak jasna cholera.

Ocena płyty:

10/10

Lista utworów:
1. Brotherhood of the Snake
2. The Pale King
3. Stronghold
4. Seven Seals
5. Born In A Rut
6. Centuries of Suffering
7. Black Jack
8. Neptune's Spear
9. Canna Business
10. The Number Game
Avatar użytkownika
Ziomaletto
Black Viper
 
Posty: 146
Dołączył(a): Śr sty 27, 16 19:25
Lokalizacja: Łomża!
Gram: W co popadnie
Czytam: Kłótnie na forach FW


Powrót do Przemyślenia użytkowników

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości

cron