Lodowaty wiatr, jego bezkrwawe ramiona, obejmujące echem swego skowytu, kruszyły każdy kolejny strzępek tak nikłej nadziei, malutkiego istnienia. Na każdej dalszej lasu sylwetce, przejmujący dotyk, okrywający je białym natchnienia płaszczem, tulił drzewców gałęzie, rwąc z nich życia przejawy. Pośród tego wiatru, puste, martwe kształty, zakryte nieczułym zimnem, smagane każdym następnym jego powiewem. Ich cień, tak nieobecny, a jednak w każdej swej cząstce, tak dosłowny i bezgraniczny. Ambiwalentny, nieprzebyty mrok, co zachęca, wabi, jak głębia nieotchniona jednak i ściska, mrozi uczuć ducha przejawy, pozostawiając tylko pustkę po sobie.
Wieczór. Ona…
Pośród dalekiej mgły, nieposkromionego wyobrażenia, uczuć ciepła, opatulona swym serca biciem, skupiona leży wydechu pozbawiona na chwilę…
Krople, zmrożone, dekorują jej ciało. Po licach zsuwają się, wśród jej kaszmirowej skóry, zmysłu uczuć zapamiętanego, co ciepłem, krwi wezbranej, mieni je kroplą. Po piersiach jej rozgrzanych, ześlizguje się lodu kształt srebrzysty, mrozi jej cerę, smak jej eteryczności znacząc za sobą. Znika w końcu, w lekkości powietrza jej ciepłego, wśród smukłości jej płomiennej.
Mija kolejny światła stan zaistniały, mrokiem okryty, opatulony, wyciągnięty. Pozostaje tylko ciemność nieprzebyta.
Jej włosy, tak złociste, złożone na ramionach, co w objęcia aż wołają. Delikatne gładkie, skóry ciepłej dzierżą. Wtulony w nie wiatr, subtelnie zsuwa ciepło ich wzniesione. Gładzi, pieści…
Co jak kochanek w miłosnym uścisku dotyka serca cielesnej powłoki, oddany w niepamiętnym pocałunku, gładząc swemi wargami, ciało jej rozgrzane. Ona czeka na kochanka swego, skupiona w miłosnej krwi brunatnej, co uronić ma zamiar. Miłością obdarzyć serce jego.
Jej wargi, wilgotne, co języczkiem zwilżyć w tańcu nieprzerwanym… Pełne miłości oczekują na pocałunek ostateczny, gdy to w podrygu umiłowanej, skończyć życie, na dobranoc zawierzą ich smak nie poznany.
Nogi splecione, tak by ciężar ciała wyzwolić, jak dar słodzisty pszczeli, wonnie wabi kolejnego jej amanta, co przykrywa je swą wietrzną melancholią. Tuli się w kształt mu żądny… i tak spoczywa kolejne godziny niezmiennie.
Wzrok tak przenikliwy, zielonookiej miłości, pełen zachwytu i dumy. Oczekiwania i tęsknoty. Wzrok tak piękny nużący. W drganie wpadł, gdy naprzeciw jej, w oczy tak boskie wpatrzony… zalegał w fantazji swej rozkwicie.
Kolejna chwila z nią…
Aż w końcu, staną ku niej zwrócony, kochanek oczekiwany, co jednak nie widząc, iż gdzieś dalej ona spoczywa. Lekki uśmiech załzawiony, gdyż o to chwila ostatecznego pocałunku nadeszła. Delikatnego i płomiennego, co serce rozpali już na zawsze…

“Can’t you sense me near you?”

odin