Bywają w życiu człowieka momenty, które potrafią wbić się w pamięć tak mocno, że nawet po X – latach możemy sobie przypomnieć niemal każdy szczegół towarzyszący temu zjawisku…No dobra, może nie każdy, ale większość na pewno 🙂 .

Taki właśnie  “moment” wydarzył się dla mnie , kiedy było mi bliżej do szczeniaka, niż do “starego wilka”, jakim jestem teraz. Było to w czasach, kiedy dzieciaki bawiły w się na podwórkach,przenośna muzyka kojarzyła się z walkmanem, a z internetu korzystali posiadacze modemów . Miałem może wtedy z 8-9 lat, a komputer kojarzył mi się bardziej ze sprzętem do grania, niż z narzędziem do pracy. Było to niedzielne popołudnie, kiedy to z ojcem poszliśmy na rodzinne pogaduchy do mojej Cioci. (Przy okazji mogłem też pograć z kuzynem na jego Pececie). Pokazał mi wówczas grę inną niż wszystkie, które widziałem do tej pory. Grę, która od pierwszych sekund  chciała mi powiedzieć ”Ej , chłopcze! Zapewne o tym jeszcze nie wiesz, ale poświęcisz dla mnie znacznie więcej niż kilka godzin i pareset megabajtow pamięci…” Ciężko opisać to uczucie. Byłem jak
zahipnotyzowany, nie pozwoliłem kuzynowi przeskakiwać cutscenek (choć nie do końca wszystkiego rozumiałem)- gra wciągnęła mnie w swe gościnne progi, w których (jako młody miłośnik filmów akcji) poczułem się jak w domu. O ile klasyczna, wytłumiona MP5SD5 sprawiała, że to ja byłem panem każdej sytuacji “kryzysowej”, to szybko odkryłem, że znacznie fajniej jest przeciwników omijać, niż pozbawiać życia. Spotkanie z grą skończyło się drastycznie wraz z końcem dema pozostawiając mnie z uczuciem porównywalnym do tego, kiedy kończy się odcinek ulubionego serialu… I to w najlepszym momencie. Mijały lata – doczekałem się swojego własnego komputera.

Na większe szaleństwa nie mogłem sobie na nim pozwolić (karta grafiki VooDoo 2 – pamięta to ktoś jeszcze?). Demo MGSa zagościło na moim dysku i nie opuszczało go przez długi okres czasu. Duża liczba poziomów trudności oraz możliwość przechodzenia początkowych etapów na kilka sposobów przedłużała mi rozgrywkę. Kiedy w końcu udało mi się zdobyć pełną wersję, świat gry otworzył się dla mnie na nowo, ruszyłem wgłąb – poznałem go bardziej. Bohaterowie, każdy ze swoją historią, przeciwnicy zapadający na długo w pamięci – jak Sniper Wolf – rzadko która śmierć poruszyła mnie tak, jak jej – zmuszając mnie do wylania męskich łez… ( W moim prywatnym rankingu jest ona na szczycie podium, zaraz obok Johna Coffeya z “Zielonej mili” i Harrego Stampera z “Armageddonu” ).

Za sprawą tej jednej gry stałem się “częścią” największej polskiej strony zrzeszających miłośników uniwersum Metal Gear Solid. Za sprawą tego dzieła sztuki pośród wytworów producentów elektronicznej rozgrywki zacząłem dzielić gry na okresy przed i po MGS. Dzięki bogatej kompozycji utworów muzycznych każda droga do pracy/szkoły stawała się epickim momentem. Za sprawą tej gry, zmieniło się moje życie…

Ten tekst dedykuje mojemu kuzynowi Tadkowi – gdyby nie Ty, nie było by mnie tutaj.

 

 

Ookami