Na początku Neil, czy mógłbyś się przedstawić tym czytelnikom, którzy Cię nie znają?

Urodziłem się w Londynie w Anglii, pod koniec drugiej wojny światowej. Moja matka była aktorką, która występowała przez pewien czas w legendarnym Old Vic Company. Mój ojciec, był Kanadyjczykiem, który większość życia zajmował się sprzedażą różnych rzeczy. Gdy mieliśmy dwa lata wyemigrowaliśmy do Kanady, swoje młodzieńcze lata spędziłem w Montrealu. Moi rodzice nie chcieli w domu telewizora, a dzieci nie miały wstępu na większość filmów w kinach, więc zostałem ograniczony do słuchania radia. Spędzałem godziny na słuchaniu audycji komediowych, dramatów, oraz różnych wywiadów odbywających się w Kanadzie, Anglii i USA. Zafascynowały mnie głosy i akcenty, bardzo duży wpływ na mnie miał Peter Sellers, którego słyszałem w angielskiej komedii „The Goon Show”. Później odkryłem znakomitego aktora i specjalistę od różnego rodzaju dialektów Petera Ustivova. Zacząłem powtarzać to co oni, oraz zacząłem bawić się akcentami. Kiedy miałem dwanaście lat przeprowadziliśmy się do Kalifornii. Wtedy Rock and Roll stawał się coraz to bardziej popularny. To było pierwsza muzyka, której naprawdę lubiłem słuchać, zasłuchiwałem się listą przebojów top fourty. Z czasem coraz bardziej zainteresowałem się tym co się działo za muzyką, sposób w jaki DJ’e wprowadzali się w reklamy, prognozy pogody, tworzyli dżungle. Mniej więcej w połowie szkoły średniej zdecydowałem się na rozpoczęcie kariery w radiu. Ustawiłem taką sztuczną radiostację w garażu i zacząłem ćwiczyć.

Zaczynałeś w takich radiach jak KGMB, Honolulu, KCBQ, San Diego, oraz wielu innych.

Nie jest to może dokładne porównanie, ale ja patrzę na to w ten sposób: radio jest jak jazda taksówką. Prowadzanie programu jest jak kierowanie limuzyny z jakimś VIPem.

Nie zrozum mnie źle, miałem mnóstwo radości i zdobyłem wiele doświadczeń na samym początku. Wyobraźcie sobie w wieku dziewiętnastu lat przelecieć nad Pacyfikiem by wziąć udział w audycji radiowej w Honolulu, pamiętajmy że wtedy Hawaje były dość egzotyczne. Wyobraźcie sobie, kilka lat później być za kulisami na koncercie Doorsów podczas ich jedynego koncertu na wyspach. Mógłbym tak w nieskończoność wymieniać dobre czasy. Jednak wkrótce moja mała kariera w radiu upadła.

Czy praca w radiu doprowadziła Cię to pracy aktora podkładającego głos?

Mniej więcej. Kiedy zacząłem pracować w radiu, odkryłem ogrom pracy, która trzeba włożyć w realizację nagrania – tworzenie reklam, kawałków promocyjnych i innych rzeczy, które możesz już usłyszeć w eterze. Większość DJ’ów, z którymi pracowałem w ciągu tych lat gardziła tą odnogą biznesu. Oni żyli dla możliwości pracy „na żywo” i nienawidzili być zamkniętymi w studiu nagraniowym. Mnie jednak podobał się ten typ pracy. Będąc na antenie na wszystko masz tylko jeden raz – bez możliwości poprawek; za to praca w studiu daje czas na eksperymenty i powtórki, a rzeczy, które są efektem twojej pracy, ograniczone są tylko twoim talentem. Podobało mi się dobieranie sobie tła muzycznego i modyfikowanie mowy, by lepiej oddać nastrój nagrywanego materiału. Miałem nawet szansę eksperymentowania z głosami i akcentem. W zasadzie stałem się specem od produkcji. Lecz niestety, w tych czasach ludzie zajmujący się produkcją nie byli zbyt cenieni przez kierownictwo stacji radiowych. Stopniowo oczarowanie radiem słabło, gdy dowiedziałem się o voiceoverze (coś takiego, jak u nas lektorzy w TV; nie mylić z dubbingiem – j.). Do tej pory przypuszczałem, że ludzie tak pracujący, to aktorzy dorabiający sobie na boku. Nigdy mi przez myśl nie przeszło, że można zarabiać na chleb samym tylko podkładaniem głosu. Ale gdy odkryłem, że jednak się da, pomyślałem sobie – „to coś dla mnie!”.

Jacy są twoi ulubieni aktorzy, albo z jakimi ludźmi lubiłeś pracować?

Mój ulubiony typ ludzi to tacy ludzie, którzy dzięki swojej osobowości i zaangażowaniu sprawiają, że praca daje satysfakcję i jest zabawą. To było prawdziwe przeżycie móc spotkać i pracować ze Stevenem Spielbergiem, Warrenem Beatty, Robertem Redfordem i Sydney’em Pollackiem. Inne ludziska, którzy przychodzą mi na myśl, to Frank Welker, Rob Paulson, Jim Cummings, Greg Burger, późny Jonathan Harris – dr Smith z telewizyjnych „Zagubionych w kosmosie” (Boże! Ten to umiał mnie rozśmieszyć), Charlie Adler, Mark Hamill (czyli Luke ze „Starnych Warsów”, proszę młodzieży – j.), Ginny McSwain, Tress MacNeille, Gordon Hunt… Ta lista ciągnie się i ciągnie. Tysiąckroć przepraszam tych, których pominąłem.

Robiłeś voiceover w filmie „Powrót do przyszłości 2”. Jak się pracuje przy takim filmie fabularnym, jak ten?

Zazwyczaj tego typu praca jest wykonywana na poziomie dubbingu. Wygląda to jak zwyczajna projekcja filmu w kinie, z tą różnicą, że nie ma foteli. Z tyłu, za szybą stoi cały sprzęt. Ustawia się mikrofon na wysięgniku i puszcza kawałek filmu, nad którym się pracuje. Na głowie masz słuchawki i słyszysz kolejne trzy „piknięcia”. „Piknięcia” są tak zsynchronizowane z filmem, że kiedy zaczniesz mówić razem z wyimaginowanym czwartym dźwiękiem, to jesteś dokładnie w tym miejscu, gdzie powinieneś być. Jeżeli chcesz zamienić jakiś kwestię, a masz ją dopasować do ruchu ust aktora, to może to być to trochę zdradzieckie. W „Powrocie do przyszłości” byłem tym głosem lektora słyszanym w muzeum Biffa Tannena. Wszystko, co musiałem zrobić, to wejść z tekstem, który chcieli, w odpowiednim momencie. Zazwyczaj wszystko już masz przesłuchane, tak więc, po kilku poprawkach, po prostu powtarzasz tekst słyszany wcześniej. O ile sobie przypominam, zrobiłem dwie czy trzy przymiarki i to już było to.

Wielu ludzi może sobie nie zdawać sprawy, że byłeś także „głosem” podczas ceremonii rozdania nagród Emmy, jak i Oscarów. Jak ci się udało załapać na te dwie fuchy?

Szukali jakiegoś „głosu” do ceremonii wręczania Oscarów w 2003, a ktoś był tak miły, że polecił mnie. Przesłuchałem kwestie i załapałem. Interesujące jest to, że dyrektor, gdy dowiedział się o mojej radiowej przeszłości, czuł, że to dało by mi dużą przewagę. Wielu ludzi pracujących przy voiceover’ze nigdy nie miało do czynienia z audycjami „na żywo” i mają skłonność do „zamierania” pod wpływem presji. Dyrektor czuł, że lata doświadczeń zebranych podczas pracy w radio „na żywo” może być bardzo pomocne – i miał całkowitą rację. Jest zasadnicza różnica między „wchodzeniem w moment” i „łapaniem” właściwego momentu np. za szóstym razem, a przymusem „wpasowania się” już za pierwszą próbą, na żywo, bez możliwości powtórki. Moja praca przy Oscarach 2003 zaowocowała propozycją pracy przy rozdaniu statuetek Emmy w 2004.

Narracja wydaje się być inną ważną kwestią w twojej pracy głosem. Między innymi byłeś narratorem w „A&E Biographies” (seria biografii znanych ludzi zrealizowana przez telewizję A&E – j.) i “E!” (też telewizja – j.). Jak się pracuje nad projektem innym niż, powiedzmy, wstawki animowane albo reklamy?

Największą różnicą jest to, że taki odcinek jest o wiele dłuższy od przeciętnej reklamy no i w przeciwieństwie do filmu animowanego – efekt pracy jest odbiciem ciebie samego. Narracja staje się moją ulubioną formą pracy głosem. To tak jak opowiadanie baśni; jakbyś był kimś ze starszyzny plemiennej opowiadającej stare legendy przy ognisku. Wymaga to sporo koncentracji, ale gdy zrobisz to porządnie, to czas wydaje się stawać w miejscu – jakby w ogóle nie istniał. Ostatnie dwa odcinki NOVy (NOVA – seria programów naukowych w TV, także cykl wystaw i pokazów związanych z nauką – j.) trwały około godzinę. Przez wielokrotne powtórki i alternatywne ujęcia sesja nagraniowa wydłużyła się do czterech godzin. Kiedy wyszedłem z kabiny i spojrzałem na zegarek, nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Wydawało mi się, że siedziałem w środku tylko 30 lub 40 minut. Takie czytanie różni się od czytania w reklamach czasem drobiazgami, czasem wyrafinowaniem. Zasadniczo przy pracy nad reklamą ty nie sprzedajesz, ty nadajesz (opowiadasz; w oryginale “you’re not selling, you’re telling – j.). Dorastałem pełen podziwu dla pracy legendarnego narratora filmów dokumentalnych – Alexandra Scourby’ego. To fascynujące uczucie mieć okazję robić to, czym on się zajmował.

Czy masz jakieś swoje ulubione, pamiętne role w kreskówkach?

Tak, np. Shipwreck (ten marynarz – j.) w “G.I. Joe”, Norman Osborne/Zielony Goblin w “Spider-manie”, Uczciwy John w “Amerykańskiej Opowieści” (kreskówka z 1986 roku, opowiadająca o rodzinie rosyjskich myszy emigrujących do USA – j.).

Czy są jakieś inne projekty, które są dla ciebie szczególnie istotne?

Byłem narratorem w dokumencie „Sugihara – Konspiracja Dobroci” (tyt. oryg. „Sugihara – Conspiracy of Kindness). Film opowiada o japońskim dyplomacie, który mimo wielkiego ryzyka osobistego, na początku II Wojny Światowej uratował życie tysiącom Żydów w Polsce (Senpo Sugihara wydawał Żydom wizy japońskie, dzięki którym mogli spokojnie przez Rosję wyjechać do Japonii; zapłacił za to usunięciem ze służby – j.). Czuję, że to jest najlepsza narracja, jaką kiedykolwiek zrobiłem. Ta historia jest strasznie fascynująca. To przykre, że ten dokument był bardzo krótko wyświetlany. Ale za to ten projekt zaprowadził mnie do pracy na NOVAmi dla PBS (Public Broadcasting Service – telewizja publiczna w Stanach – j.). Jestem także bardzo dumny z voiceover’u, który zrobiłem w filmie “Quiz Show” Roberta Redforda. Byłem tam głosem zapowiadającym Dwudziesty Pierwszy odcinek teleturnieju; także głosem kilku innych zapowiadaczy w filmie. Niestety, nie było mnie na „liście płac” w filmie, ponieważ za późno włączyłem się w proces produkcji.

Masz w domu miłe studio do nagrywania na miejscu. Opowiedz nam coś o tym – co było powodem takiego rozwiązania? Czy wolisz pracować w atmosferze normalnego studia, czy może z innymi aktorami?

Początkowo wykorzystywałem studio, by nagrywać próbne audycje, które przesyłałem mojemu agentowi przez internet, w formie plików mp3. U mojego agenta dostęp do kabiny nagraniowej i spędzany tam czas uległ strasznemu ograniczeniu, a kolejki ciągle się wydłużały i wydłużały. Kiedy zdałem sobie sprawę, że jest inna opcja, to od razu się przestawiłem. To pomaga zaoszczędzić też jazdę samochodem, która w Los Angeles jest koszmarem. Takie rozwiązanie daje mi też czas na liczne poprawki oraz na „dopieszczenie” kwestii, czyli na coś, do czego przywykłem pracując w radio. Tego, co odkryłem, nie da rady zrobić, jeżeli ktoś inny prowadzi audycję. Odkąd większość mojej pracy wykonuję w domowym studio, moja „produkcja przeciętna” skoczyła znacznie w górę. Ostatnio dodałem sprzęt ISDN do moich bajerów. To pozwala mi przesłanie w czasie rzeczywistym jakiegoś nagrania o studyjnej jakości poprzez zwyczajną linię telefoniczną do dowolnego studia na świecie, pod warunkiem, że tam też mają ISDN. Więc teraz mogę odwalać chałturę siedząc w domu. Super sprawa. Aczkolwiek dalej wolę pracować z innymi aktorami i widzieć techników twarzą w twarz.

Jaką dałbyś radę komuś, kto chciałby zacząć uprawiać “głosowe aktorstwo”?

Zdobywaj jak najwięcej jak tylko możesz doświadczenia; w każdej fazie produkcji nagrań. To cię spotka prędzej czy później – wierz mi. Najlepsi specjaliści od voiceoveru, których znam, to ludzie, którzy do interesu wnieśli aport w postaci bogatego doświadczenia w pracy głosem. To oczywiście aktorzy, ale także czołowi komicy, konferansjerzy, iluzjoniści, muzycy i piosenkarze, nawet starze radiowe dinozaury, jak ja. Im bogatsze masz doświadczenia, tym więcej kolorów, odcieni i konstrukcji wniesiesz do swojej pracy. Kiedy poczujesz, że to właściwy moment, przyjedź do Nowego Jorku lub Los Angeles i weź warsztaty z voiceover’u. Naucz się fachu, znajdź sobie agenta i baw się dobrze!

W imieniu wszystkich czytelników dziękuję ci, Neil, za to, że znalazłeś czas na udzielenie tego wywiadu. No i życzę powodzenia w przyszłych projektach. Czy masz może coś do dodania, co chciałbyś przekazać swoim fanom?

Dziękuję za oglądanie, dziękuję za słuchanie, dziękuję za zainteresowanie. Wszystkiego najlepszego!